Quantcast
Channel: Дочки –Матери
Viewing all 95 articles
Browse latest View live

Murzyni w Rosji

$
0
0

1_russkie_negri_02

Murzyni – czy to słowo jest aby poprawne politycznie w Polsce? Korwin-Mikke dostał, zdaje się, niezłą grzywnę od Unii za jego użycie. Zresztą nieważne, mam domenę ru, więc chyba nikt z Unii się nie przyczepi. Męczę 3-ci miesiąc książkę Limonowa To ja, Ediczka. Utknęłam na fragmencie, kiedy narrator, osamotniony w Nowym Jorku, porzucony i poniżony przez ruską żonę, uprawia seks z przygodnie poznanym Murzynem w piaskownicy. Ze wszystkimi szczegółami. Odrzuciło mnie. Książka (biblioteczna) pojechała ze mną na Litwę, nie tknięta, a teraz zasypia w kieszeni tylnych drzwi Skody, jakoś zapomniałam wyjąć…

1_russkie_negri_18

Natchnięta murzyńskim wątkiem, postanowiłam napisać trochę o tej nacji w Rosji. Żeby się coś dowiedzieć z runetu, należy wklepać hasło niegry. Przy czym to słowo nie ma żadnego negatywnego zabarwienia i nie ma nic wspólnego z amerykańskim nigger (czarnuch)! To jest normalne określenie czarnoskórych w Rosji, używane od dawna, również w ZSRR. Co prawda w prasie coraz częściej można spotkać się z określeniem Afrorosjanin, na modłę amerykańskiego Afroamerykanina, ale jest to dość sztuczne słowo.

1_russkie_negri_20

1_russkie_negri_21

Surfuję przez runet i fora z dyskusjami o niegrach. Oto żali się Ludmiła z podmoskiewskich Lubierc, że dzielnica ta stała się siedliskiem czarnego zła, odkąd masowo zaczęli osiedlać się tam Murzyni. Urządzają imprezy z bębnami na klatkach schodowych, piją nocami w piaskownicach (hmm, czy tylko piją? patrząc na przykład Limonowa), strach wyjść na uliczki osiedla. Przyszło ciemne rosłe dziewczę do miejscowej kosmetyczki i zażyczyło sobie przedłużyć rzęsy (naraszcziwanie resnic). 3 godziny włos po włosku upiększano spojrzenie czarnej krasawicy. Za jedyne 3.000 rubli (aktualnie ok. 160 zł). Niestety, kiedy przyszło do płacenia, Murzynka oświadczyła, że nie ma pieniędzy i w ogóle to po rosyjsku nie rozumie. Tak, generalnie nastawienie do czarnych w internecie nie jest zbyt przychylne, wygrywają z nimi nawet przybysze z Kaukazu. No ale oni żadnych swoich świątyń cichaczem nie stawiają…

1_russkie_negri_08

1_russkie_negri_11

W moim Rutaunie, niedaleko Wnukowa, nie raz spotkałam czarnoskórych obywateli. Kiedyś niechcący wpadłam na takiego w sklepiku, więc od razu przeprosiłam. Ku mojemu zdziwieniu, odpowiedział najczystszą rusczyzną, żebym się nic a nic nie przejmowała. Zapytałam Miszy, co to za ludzie. - No wiesz, były olimpiady, były festiwale młodzieży w ZSRR. A młodzież, wiadomo, lubi się bawić. No i efekty tych zabaw teraz możemy obserwować. Faktycznie istnieje nawet określenie Festiwalowe Dzieci, które ukuto po 1957 roku, kiedy to w Moskwie odbył się 6-ty Międzynarodowy Festiwal Młodzieży (ten słynny z gołąbkiem pokoju, zaprojektowanym przez Pabla Picasso). Na Festiwalu było około 6-7 tysięcy czarnoskórych gości. Radzieckie dziewczyny zwariowały ze szczęścia. Egzotyczni muskularni młodzieńcy z dolarami. Nie pomogła ochrona czekistów. 9 miesięcy po festiwalu wysypało Mulatów i Metysów. Dodatkowo ZSRR potrzebował zagranicznych specjalistów, wśród ściąganych pracowników Murzynów nie brakowało. Wielu z nich zasmakowało w wódeczce, solance i cieple rosyjskich kobiet, z chęcią zostali na zawsze w Imperium. Liczbę Murzynów w ZSRR ocenia się na 70 tysięcy, w sumie niewiele na tak ogromne państwo.

(Nie)zawodna radziecka prezerwatywa

(Nie)zawodna radziecka prezerwatywa

1_russkie_negri_09

Egzotyczni przybysze pojawiali się bodajże od cara Piotra I-szego, który miał czarnego pazia. Wtedy nazywano ich arapami lub maurami. Istniało nawet oficjalne stanowisko carskie Arap Najwyższego Dworu. Nigdy jednak imigracja z Afryki nie była masowa. Rosja nie potrzebowała niewolników do pracy – miała wystarczającą liczbę własnych, rdzennie ruskich… Chyba wiecie, kto był najsłynniejszym potomkiem arapa w carskiej Rosji? Oczywiście Aleksander Puszkin, którego pradziad, Abram Hannibal, upodobał sobie Rosjankę.

200px-Peter_the_Great_with_a_black_page

Piotr Wielki ze swoim paziem

Afroruscy widoczni są głównie w dużych miastach, Moskwie, Petersburgu, czasem służą w armii i w policji. Przykładają się również do sukcesów drużyn sportowych i dostają za to obywatelstwo. Tak jak w Polsce.

1_russkie_negri_06

1_russkie_negri_14

1_russkie_negri_03

Istnieje jeszcze bardzo ciekawa grupa etniczna nie w Rosji, a w Abchazji, czyli dawnej części imperium. To Murzyni Abchascy. Krążą legendy na temat tego, skąd się wzięli. Jedna z najciekawszych mówi o statku z niewolnikami z Afryki, który zabłąkał się i rozbił w tych okolicach Morza Czarnego. Inna – że czarni, sprowadzani przez ciekawego świata cara Piotra Wielkiego, nie mogli znieść surowego klimatu Sankt Petersburga, uciekali więc masowo na południowy Kaukaz. Gruzini nazywają ich szawi kacy (czarny człowiek) lub szawi chahły (czarny naród; nie mylić z chochołami – Ukraińcami).

Murzyni Abchascy

Murzyni Abchascy

Ilu mieszka teraz Murzynów w Rosyjskiej Federacji, nie wiadomo dokładnie. Rosyjska Agencja Statystyczna liczy tylko tych, którzy dostali obywatelstwo. Plus studentów moskiewskiego Uniwersytetu Przyjaźni Narodów im. Lumumby (tak!), których jest około tysiąc. Mimo nieprzychylnego nastawienia do nich rosyjskich mieszkańców czarnych dzielnic (trudno im się dziwić, te bębny…) w oficjalnych sondażach 90% Rosjan odnosi się do Murzynów przychylnie bądź neutralnie. Nie stanowią w końcu większego zagrożenia i na ogół swoją obecnością jedynie urozmaicają rosyjskie ulice…

1_russkie_negri_24

1_russkie_negri_23

Studio profesjonalnego opalania…

Zdjęcia z fishki. net


Rosyjskie windows

$
0
0

Taki przewrotny tytuł na przyciągnięcie uwagi ;) Chodzi oczywiście o piękne rosyjskie okna (czy raczej okna w rosyjskim stylu). To jest fotowpis (zdjęcia wyszukałam w internecie i pintereście, wiele ich widziałam na żywo, ale moje fotki są za słabe :) Z dedykacją dla Magdaleny in Journey

Najpiękniejsze okna są w Suzdalu, Iwanowie i okolicach, w Irkucku na Syberii, generalnie w regionach. Niedokładne wykonanie, czasem zacieki farby, nie ujmują im uroku…

 

) 1

2bcadcf70a7cc152ea16cba38dace50b

66be67e64182e3059c06de9560dfa4c0

3222fa3e19e39d692589ea9b59726d83

aadd2f0477e8747b5e19b48bd4c6ad67

b97bd9bd32d3277095685c21d23dd74a

dom muratowa iwa

Резной оконный деревянный наличник

irkuck

iv

kaluzskaya

kunary

Резной оконный деревянный наличник

nawaszyno

ples-ivanowo

rik

suzdal1

tutajew

17 złotych myśli Fainy

$
0
0

19 lipca przypada wiele rocznic, w tym dniu urodził się wielki poeta Włodzimierz Majakowski, otwarto pamiętną letnią Olimpiadę z Miszką. Jest to również dzień pamięci o Fainie Raniewskiej, która 19.07.1984 zmarła w Moskwie. Wielka i popularna, żyła w samotności, do końca warował przy niej wierny pies Malczik (Chłopiec), którego podobizna ozdobiła nagrobek aktorki.

Malczik

Malczik

Faina urodziła się w Taganrogu, urokliwym południoworosyjskim miasteczku niedaleko Krasnodaru. Z Taganrogu pochodzi również Czechow. Pamiętam, że kiedy znalazłam się w Taganrogu, miałam wrażenie, że przeniosłam się na chwilę do miasteczka z czasów carskich – ze względu na niską, charakterystyczną zabudowę i powolny rytm życia (szczególnie uderzający w zderzeniu z pulsującą Moskwą).

Dom Feldmanów w Taganrogu

Dom Feldmanów w Taganrogu

Ojcem Fainy (właściwie Fani Feldman) był szanowany kupiec żydowski, właściciel fabryki farb, nieruchomości itp. Mimo dostatków dziewczynę ciągnęło do stolicy i do aktorstwa, które było jej prawdziwym powołaniem.

Kinematografia każdego kraju ma swoich wielkich aktorów drugiego planu. Taka też była Raniewska. Na afiszach najczęściej pod opisem „i inni”, przyciągała tłumy. Grała genialne role w kinie i przede wszystkim teatrze (do końca życia w Teatrze Mossowieta). W internecie trwa szał na cytowanie Fainy i jej genialnych powiedzonek, cała książka z nimi zresztą została wydana.

A czemu była samotna? No cóż, nie jest łatwo być geniuszem wśród idiotów….

Poniżej 17 celnych aforyzmów Fainy, które dla Was i dla siebie wybrałam. A może macie swoje ulubione?

  • images (1)

    Samotność – wtedy, kiedy w domu jest telefon, a dzwoni tylko budzik.

    images (3)

    Żyć trzeba tak, żeby i swołocze Cię zapamiętały.

    images (4)

    Wielu narzeka na swój wygląd, a nikt na mózg.

    images (5)

    Wszystko przyjemne na tym świecie jest albo szkodliwe, albo niemoralne, albo prowadzi do tycia.

    images (6)

    Jeśli ktoś wyrządził Ci zło, daj mu cukierka. Zło – cukierek, i tak dalej, aż dostanie cukrzycy.

    images (7)

    Życie jest zbyt krótkie, żeby tracić je na diety, skąpych mężczyzn i zły nastrój.

    images (8)

    Kobiety umierają po mężczyznach, bo wiecznie się spóźniają.

    images (9)

    Mit o tym, że kobietom potrzebne są tylko pieniądze, wymyślili mężczyźni, którzy pieniędzy nie mają.

    images (10)

    Gwizdanie na opinię innych zabezpiecza spokojne i szczęśliwe życie.

    images (11)

    Ja bym was posłała do…. Ale widzę, że stamtąd przybyliście.

    images (12)

    Dawno jakoś nie mówili mi, że jestem kurwą. Tracę popularność.

    images (13)

    Jeśli chory bardzo chce żyć, lekarze są bezsilni.

    images (14)

    Zdrowie jest wtedy, kiedy codziennie boli cię w innym miejscu.

    images

    Optymizm jest brakiem informacji.

  • pobrane (2)

    Pod najpiękniejszym ogonem pawia ukryta jest najzwyklejsza dupa. Tak więc – mniej patosu!

    pobrane (3)

    Dlaczego kobiety poświęcają tak wiele czasu ładnemu wyglądowi? Bo na świecie jest mniej ślepych mężczyzn niż głupich.

    pobrane

    Zauważyłam, że jeśli się nie je chleba, cukru, tłustego mięsa, morda staje się chudsza, ale bardziej smutna.

    Zdjęcia: runet

Moje ulubione miejsce w Polsce I

$
0
0

Dzisiaj post w ramach nowego letniego projektu Klubu Polki na Obczyźnie. Dotyczy naszych ulubionych miejsc w Polsce.

Projektem tym wspieramy akcję Przemka Skokowskiego z Autostopem przez Życie, który zbiera środki na http://siepomaga.pl dla dzieci z Domowego Hospicjum Dziecięcego i Funduszu Dzieci Osieroconych.

Miejsc ulubionych w Polsce mam wiele, dlatego zapisałam się na 2 posty. A zaczynam oczywiście od miejsca, gdzie spędziłam dzieciństwo, czyli od osiedla Sikornik w Gliwicach (osiedle Sikornik, bo zbudowane na polach i wszystkie ulice ptasie). To będzie wpis sentymentalny i taki trochę PRL-owski. W stylu – nie mieliśmy komórek, nosiliśmy klucz na szyi, a sąsiad mógł na nas nakrzyczeć, ale byliśmy bardzo szczęśliwymi dziećmi. I to szczera prawda!

Mój przystanek

Mój przystanek

Osiedle było nowiuśkie, z początku lat 70-tych, a mieszkania na nim przydzielano wg miejsca pracy. My mieszkaliśmy w bloku dla pracowników Politechniki Śląskiej, przy ulicy Mewy 18, w bloku czteropiętrowym. Z jednej strony sąsiadował blok nauczycielski, a z drugiej – wojskowy. Mieliśmy wielkie żwirowe podwórko, trawniki z mleczami, z których najpierw plotło się wianki (ręce były czarne!), a potem zdmuchiwało, piaskownicę, trzepak, huśtawki. Matki z rzadka sprawdzały nas z okien i czuliśmy się bardzo bezpiecznie. Ok, krążyły legendy o czarnych wołgach, a w licznych parkach czasami pojawiali się ekshibicjoniści (Mamusiu, zboczeniec!). Wiadomo jednak było, że jak zaczniemy rozrabiać, to sąsiad z parteru, Rozenblicki, udzieli reprymendy. Sąsiad naprawdę nazywał się Rozenbaum i pewnie swoje przeżył podczas wojny. Bałam się go bardzo.

Mój blok na Mewy - ten pierwszy...

Mój blok na Mewy – ten pierwszy…

Trzepak zazwyczaj zajęty był nie przez dywany, tylko przez dzieci, które doskonaliły na nim swoje umiejętności akrobatyczne. Ja na przykład specjalizowałam się w zwisaniu głową w dół bez trzymanki. Dziewczyny (choć nie tylko) namiętnie grały w gumę. Teraz już nie pamiętam dokładnie, ale najpopularniejszy zdaje się był styl arabski :) Skąd myśmy brały tę gumę, to nie mam pojęcia. Grałyśmy też w grzyba, na którego część rzucało się szkiełko albo kamyk i następnie trzeba było bez przystanku obskoczyć tego grzyba, nie następując na klatkę ze szkiełkiem. Szkiełka się chroniło – ładne były takie zielone, z rozbitych butelek po oranżadzie.

Grzyb

Grzyb

Latem i zimą chodziliśmy na pola za Sikornikiem, na Wilcze Doły. Już sama nazwa miała w sobie coś zakazanego i tajemniczego. Miałam takie narty, które zapinało się na zwykłe buty i pędziłam na krechę z wielką szybkością. Kiedyś nie zdążyłam wyhamować i wpadłam do rzeczki. Próbowałam następnie wyschnąć na wietrze, ale szybko musiałam zrezygnować z tego pomysłu.

sikor_nowe22 sikor_nowe25

Przedszkola nienawidziłam, szczególnie wtorków, kiedy serwowano na śniadanie zupę mleczną w kubku, a na dnie pływała wstrętna kasza. I kożuchy na wierzchu. Zanim doszłam do kaszy, wszystko podchodziło mi do gardła. Dzięki tej zupie nauczyłam się jeździć na łyżwach, bo we wtorki zorganizowano szkółkę łyżwiarską, na którą ochoczo się zapisałam.

Szkołę podstawową za to bardzo lubiłam. Do czwartej klasy miałam do szkoły 5 minut na piechotę, kiedy zapomniałam zeszytu, to mogłam pobiec do domu. Na szyi dyndał oczywiście klucz na dratwie. Raz rodzice poszli do kina i zaryzykowali zostawić mnie samą, bo wydawałam się dobrym dzieckiem i byłam najlepszą uczennicą. Co jednak znaczy chwila wolności! Zdążyliśmy z kolegą z drugiej klatki pozabijać rybki z akwarium (chcieliśmy sprawdzić, jak poradzą sobie na dywanie), zrobić dziury w firankach i ponakłuwać kaktusy (bo takie fajne mleczko z nich wyciekało). Klucz zgubiłam na którejś alejce, ale dobrzy sąsiedzi go odnaleźli (dziewczynko, nie płacz, czy to nie twój klucz przypadkiem?)

klucz2

Koło bloku stał kiosk, w którym nigdy nic nie było (bo dobra prasa tylko w teczkach na zapisy), za to zalegało pełno erosów, czyli prezerwatyw w sreberkach. Erosy świetnie sprawdzały się na śmigus-dyngus, bo mieściły w sobie dużo wody.

images

Niewinne erosy

Potem, w ramach awansu społecznego, przeprowadziliśmy się na Pszczyńską i rodzice przepisali mnie do innej szkoły, której nie mogłam znieść, bo była stara i brzydka, i dzieci tam przeklinały. A moja szkoła była nowa, piękna i miała zostać 10-latką. I towarzystwo chodziło tam takie, że kiedy raz powiedziałam cholera, to przez chwilę poczułam ostracyzm towarzyski. Na szczęście po roku tę drugą szkołę zlikwidowano, a ja miałam już 11 lat, więc się postawiłam i wróciłam do mojej na Sikorniku. Razem z koleżanką same dojeżdżałyśmy autobusem na ptasie osiedle, a wracałyśmy na piechotę, bo było dużo czasu. Po drodze kupowałyśmy sobie gofry z różową pianą (pycha), a kiedy kasy brakowało, to 30 dkg kapusty kiszonej na pół. Dieta bardzo urozmaicona. W ósmej klasie zapanował szał na jogurty truskawkowe w topornych białych opakowaniach, które na dużej przerwie rzucali do pobliskiego spożywczaka.

Ten nasz miał ikonki tylko truskawkowe

Ten nasz miał ikonki tylko truskawkowe

Zresztą na Śląsku długo było świetne zaopatrzenie, Gierek o to dbał, pamiętam francuskie czekolady na półkach. Potem jednak wystałam swoje w kolejkach po masło solone w beczkach. A w stanie wojennym miałam okazję obserwować mobilizację tatusiów z bloku wojskowego. No i w tym dniu nie było Teleranka.

Teleranek

Teleranek

13.12.1981 zamiast Teleranka

13.12.1981 zamiast Teleranka

A teraz Sikornik stał się osiedlem starych ludzi. I jakoś zmalał, przykurczał. Tylko drzewa wybujały. Taki już los osiedli z dzieciństwa.

Za to Gliwice wyglądają coraz lepiej. Zawsze były jednym z najzieleńszych miast na Górnym Śląsku, z nowymi osiedlami i ciekawą poniemiecką starówką. Przyjaciel z dzieciństwa, który wrócił po latach do Gliwic, nie może się przyzwyczaić. Na Rynku Gliwickim średnia wieku 18 lat. Mówię mu: to dobrze, coś umiera, ale inne się rodzi…

Rynek

Rynek

Od tej radiostacji zaczęła się 2-ga wojna światowa

Od tej radiostacji zaczęła się 2-ga wojna światowa

Gliwice z lotu ptaka

Gliwice z lotu ptaka

Mniejsza część moich znajomych i przyjaciół z dzieciństwa i młodości została w Gliwicach. Tymczasem to miasto zaczyna wyrastać na wielki węzeł transportowy (skrzyżowanie A4 i A1, do czeskiej Ostrawy jak i do Katowic 20 minut).Poza tym… naprawdę jest urokliwe…

Szczepan Twardoch napisał ostatnio książkę Drach. Trudną w odbiorze dla kogoś nie znającego choć trochę realiów niemieckiego Śląska i jego gwary. Dla mnie i gliwiczan – rewelacyjną…

Tak jak pisałam wyżej, przyłączyliśmy się do Przemka i pomagamy mu zebrać resztę kasy dla dzieciaków z Hospicjum. Na chwilę obecną brakuje 35 tys złotych i mamy czas do końca tego roku. Jeśli spodobał Ci się mój wpis o dzieciństwie w Gliwicach, to bardzo proszę o wsparcie akcji dowolną kwotą. Każda, nawet najmniejsza kwota, jest na wagę złota. Więcej info na http://www.siepomaga.pl

Zdjęcia, niestety, oprócz jednego, są z netu… Przepraszam, Gliwice…

5 typowo rosyjskich drinków

$
0
0

Przyjechał do nas w odwiedziny do Nowej Moskwy przyjaciel, Sierioga (ten od Kamczatki). Zakupił w Pieriekriostku Bailey’s, śmietanę, wódkę, whisky i mleko. Byłam ciekawa, co zamierza z tym robić. Oniemiałam, kiedy wszystko zmieszał i pił, pojękując z zachwytem. Ja się skusić nie dałam, ale słynny White Russian (albo Russian White, albo Biały Ruski) zainspirował mnie do napisania tego postu o najpopularniejszych rosyjskich drinkach alkoholowych czyli koktajlach. Oczywiście z przymrużeniem oka ;)

Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o piciu, sięgnijcie po książkę Wieniedikta Jerofiejewa Moskwa-Pietuszki. Przeczytałam ją dość dawno, ale do tej pory myślę o ukrytym sensie. Choć oczywiście na pierwszym planie to studium pijaństwa. A kiedy byłam w Mołdawii, na 200 km drogi Kiszyniów-Cupcini, którą pokonywałam tam i z powrotem raz w tygodniu, towarzyszył mi genialny Roman Wilhelmi z audiobookiem Moskwa-Pietuszki właśnie.

Moskwa-Pietuszki

Moskwa-Pietuszki

Wybrałam dla Was 5 podobno najpopularniejszych rosyjskich drinków.

Koktajl White Russian

Co ciekawe, koktajl ten powstał nie w Rosji, a za granicą, w latach 30-tych XX-ego wieku, nazwą nawiązując do emigrantów-białogwardzistów. Początkowo zresztą nazywał się Białą Niedźwiedzicą. Spopularyzował go film braci Cohen Big Lebowski. Wielbiciele tego filmu twierdzą, że muszą robić sobie tego drinka w tym samym momencie co główny bohater, żeby właściwie wczuć się w klimat.

Składniki (na 1 koktajl):

– wódka 50ml

– kawowy likier Kalua 25ml

– śmietana 25ml

– lód

Efekty : no dużo się tego wypić nie da… Podejrzewam, że tłusta śmietana działa jak zakąska i osłabia działanie alkoholu.

White-russian

White Russian

White Russian

Koktajl Stuknij niedźwiedzicę

Składniki (na 12 porcji):

– 60 flakonów mandżurskiej nalewki z apteki

– 20 opakowań Alka-Setzer

– 1 l spirytusu lub bimbru (samogonki)

– butelka lemoniady

– karton soku brzoskwiniowego

Efekty: po 20 minutach od wypicia pojawia się niepohamowana żądza seksu i nawet niedźwiedzica z lasu wydaje się najpiękniejszą krasawicą.

Polowanie po drinku?

Polowanie po drinku?

Koktajl Kaczka po pekińsku

Składniki:

– 500g przecieru pomidorowego

– 1 l wódki

– 22 żółtka z kurzych jaj

Przygotowanie: przecier pomidorowy i 10 żółtek równomiernie zmieszać z wodą. Pozostałe żółtka położyć na dno szklanek i zalać drinkiem. Jeśli jest dobrze wymieszany, to żółtka zostaną na dnie.

Efekty: drink i zakąska w jednym, brak zapachu alkoholu i negatywny wynik na alkomacie. Niestety nie znalazłam zdjęcia – trzeba będzie przyrządzić ten koktajl na żywo.

Faktyczne Łzy Komsomołki :)

Faktyczne Łzy Komsomołki :)

Koktajl Łzy Komsomołki

Składniki:

– lawenda – 15g

– werbena – 15g

– woda kolońska Leśna woda – 30g

– lakier do paznokci – 2g

– płyn do płukania ust – 150g

– lemoniada – 150

Składniki mieszać 20 minut łodygą wiciokrzewu.

Przepis na Łzy Komsomołki

Przepis na Łzy Komsomołki

W runecie roi się od radzieckich przepisów na alkoholowe drinki z użyciem … spirytusu technicznego. Ja jednak zdecydowanie odradzam.

A który koktajl rosyjski jest naj naj najpopularniejszy na świecie? Oczywiście:

Koktajl Mołotowa

na który przepisu chyba dawać nie muszę :)

Koktajl Mołotowa

Koktajl Mołotowa

Zdjęcia: runet

 

 

 

Jak sprzedawałam zakazane produkty

$
0
0

Zawsze staram się pisać o Rosji w pozytywnym świetle. Przychodzi mi to łatwo, bo kocham ten kraj i kocham Rosjan. Do poczynań władz mam dystans, czasem mnie śmieszą swą absurdalnością (słynne ustawy o zakazie chodzenia na szpilkach na przykład), czasem zadziwiają, często je rozumiem. Tym razem jednak wymiękłam.

Wszyscy wiemy, że są sankcje. Po aneksji Krymu Unia Europejska wprowadziła sankcje wobec Rosji, które w większości sprowadzają się do czarnych list osobistości rosyjskich niemile widzianych w Europie i blokowania zagranicznych kont oligarchów. Wiadomo było, że Rosja wprowadzi resankcje i tak się stało. Jak to już bywało w przeszłości, ofiarą padły płody rolne, szynki zagraniczne i pasztety, sery wyższego sortu, zwłaszcza pleśniowe, mięso, nabiał generalnie. Zaprieszczionka. Mówi się teraz o zakazie importu zagranicznych prezerwatyw. Cóż, Rosja też nie ma pozytywnego przyrostu naturalnego, a tonący brzytwy się chwyta. Oczywiście wielkie deale, zwłaszcza z USA, pozostały nie zagrożone. Rosja nadal udostępnia lotniska w Uljanowsku dla amerykańskich samolotów, biznes is biznes.

images (2)

Po wprowadzeniu sankcji polskie media trąbiły o pustych półkach w Rosji i pokazywały zdjęcia jakby rodem z PRL-u (ocet i ocet). Oczywiście była to nieprawda, a ja naocznie przekonywałam się na każdych zakupach, że mogę w Rosji kupić wszystko. Zależy tylko, za jaką cenę i gdzie. Takie na przykład delikatesy Azbuka Vkusa (Alma do potęgi czwartej) oferują wszystko konsumentom dysponującym odpowiednią gotówką. No i umówmy się, społeczeństwo rosyjskie od sankcji nie zbiedniało, bo wystarczająco biedne już było. Rosja to nie Moskwa i Rosja to nie Piter. Ludzie w regionach zarabiają mało i żyją ubogo, a podstawą ich menu jest kasza gryczana i ziemniaki. Nikt z nich nigdy szynki parmeńskiej czy camemberta nie próbował.

images (1)

Łosoś – też zakazany

W rosyjskich mediach serwowano nam z kolei propagandę pod hasłem przewodnim, że sankcje pozwolą wreszcie stanąć rodzimemu rolnictwu na nogi, więc w zasadzie są dobrodziejstwem dla gospodarki. To połnyj bried, bo gdyby tak było, to zdarzały się już wcześniej znakomite okazje do sanacji tej dziedziny gospodarki i nie zdarzyło się nic. Federacja ceną ropy stoi, są regiony ze świetnymi warunkami dla rozwoju sielskogo hoziajstwa, ale kuleje system skupu i przede wszystkim logistyka.

Nie przejmowaliśmy się. Znajomy pilot przywiózł świeży kawior, kartoszka się zawsze znajdzie, a wódkę wystarczy schłodzić. W supermarkecie w Moskowskim są 4 sorty pomidorów do wyboru, a na najdroższych wisi bezczelna etykieta: pomidory polskie. Zakazane oficjalnie. Truskaweczki z Portugalii na przednówku? Proszę bardzo, 30 zł za 250g. Do tego szampanskoje za 10 zł. Szybko też pojawiły się serki z zaprzyjaźnionej Serbii i mało udatne podróbki produkcji rodzimej (szczególnie sery).

ser holenderski?

ser holenderski?

Teraz jednak władze przegięły. Sankcjonnyje produkty będzie się niszczyć, palić, rozwalać buldożerami. Właśnie zniszczono 9 ton zakazanej polskiej marchwi, bardzo niebezpiecznej. Bohaterem internetu stał się kierowca, który uratował furę z pomidorami, salwując się ucieczką powrotną na Białoruś. A w Smoleńsku ludzie szybko podkradają towar przeznaczony do zniszczenia, wynoszą w reklamówkach. Miliony ludzi w Rosji żyją na granicy ubóstwa. Miliony ludzi na świecie cierpią głód. A oni – niszczą…

pomidorymarchew

Buldożer w Nowosyrbisku

Buldożer w Nowosyrbisku

A tak naprawdę Rosja sobie z kontrabandą rady nie da. Wiem, co mówię, bo sama robiłam w tym biznesie. Kiedy nie mogłam znaleźć pracy w Federacji, skusiło mnie ogłoszenie rzekomo na Export Managera ds. Krajów Arabskich z biegłym rosyjskim, praca na home office. Na szacownym portalu (podobno należy do Chińczyków, Chińczyki trzymają się mocno) Linkedin. Praca za małą pensję, ale za dużą prowizję, mnie skusiła i oto dostałam cenniki pełne pięknych i dojrzałych polskich jabłek wszystkich rodzajów, pomidorki, cebulę i marchewkę. Ale przede wszystkim jabłka. Trochę sprzedałam do Kazachstanu, ale najlepszymi klientami byli Rosjanie. Płacący gotówką z góry za wiele fur. Ale nie każdemu można było sprzedawać. Klient musiał mieć zaufanego brokera w krajach nadbałtyckich (Litwa lub Łotwa), a najlepiej na Białorusi. Myślę, że Łukaszenka robi najlepszy biznes na tych sankcjach. Kartony z jabłkami już w Polsce oklejaliśmy etykietami z pochodzeniem na przykład egipskim (Egipt – jabłczana potęga ;)), a eksportowała fikcyjna firma bułgarska (bo Bułgarzy, chociaż unijni, nie podskakują?) Brokerzy białoruscy wystawiają przepiękne dokumenty ze znakami wodnymi. A potem wystarczy tylko poczekać na łagodną (czytaj: opłaconą) zmianę celników.

Polskie sankcjonnye jabłka

Polskie sankcjonnye jabłka

Z biznesu wycofałam się po 2 miesiącach.

Ale tej żywności żal…

Zdjęcia z runetu oraz dzięki Stepan Sepanowicz Stefaniak

Moje ulubione miejsce w Polsce II czyli przygody Rosjan w …

$
0
0

Dzisiaj drugi post w ramach  letniego projektu Klubu Polki na Obczyźnie o ulubionych miejscach w Polsce.

Projektem tym wspieramy akcję Przemka Skokowskiego z Autostopem przez Życie, który zbiera środki na http://siepomaga.pl dla dzieci z Domowego Hospicjum Dziecięcego i Funduszu Dzieci Osieroconych.
Długo nie musiałam się zastanawiać, dokąd wziąć Miszę i jego przyjaciela Siergieja podczas pobytu w Polsce. Wyjątkowo upalne lato nie zachęcało do zwiedzania Krakowa, którego grube mury pod wieczór oddawały wchłonięte w ciągu dnia słońce. Posiadówki w kafejkach też nie były dobrym pomysłem, bo krakowscy konserwatorzy zabytków nie pozwalają restauratorom na montowanie klimatyzacji w starych wnętrzach.
- Jedziemy w Pieniny! Na spływ Dunajcem! – zarządziłam i wygoniłam z domu rozleniwionych chłopaków.
Piękny Dunajec

Piękny Dunajec

Pieniny to moje ulubione polskie góry i jedne z najpiękniejszych gór w Europie. Widoki zapierają dech w piersiach o każdej porze roku (najpiękniejsze barwy są jesienią), Dunajec chłodzi i uspokaja, a dumne zamki kryją w sobie niejedną legendę. Jeździłam w Pieniny od zawsze. Ferie z Dziadkami w Krościenku i obowiązkowy spływ tratwą z rodzicami (zdjęcia ze spływu ma jako dziecko moja Mama, miała moja Babcia, tak jak pewnie większość Polaków), potem sylwestry z paczką przyjaciół ze studiów. Ekstremalne zjazdy na nartach ze szczawnickiej Palenicy (trasa FIS), picie wód zdrojowych. Pokazywanie uroków Spiszu synowi.
Spływ Dunajcem 2005. Moja ukraińska i rosyjska komanda. Kiedy flagi nas jeszcze nie dzieliły....

Spływ Dunajcem 2005. Moja ukraińska i rosyjska komanda. Kiedy flagi nas jeszcze nie dzieliły….

... i wszyscy byliśmy 10 lat młodsi.

… i wszyscy byliśmy 10 lat młodsi.

Tym razem zdecydowałam się na spływ kajakami. Postanowiłam wziąć jedynki, co następnie okazało się plusem i minusem jednocześnie. Z jednej strony romantycznie byłoby wiosłować razem z Miszą w dwójce, ale pewnie wtedy pokłócilibyśmy się jako dwoje niepoprawnych indywidualistów. A więc – jedynki. Misza domagał się instruktora (pierwszy spływ w jego życiu), ale Siergiej tylko popatrzył groźnie. Potem on był najbardziej obolały i potłuczony ze wszystkich…
Fragment Trzech Koron

Fragment Trzech Koron

Wszystko wskazywało na to, że odbędziemy powolną kajakową przejażdżkę po rzece między Polską a Słowacją. Dunajcowi z powodu upałów brakowało prądu i największym wyzwaniem jawiły się kamienie na płyciznach. Adrenalina podskakiwała lekko tylko na malowniczych przełomach, bryzgi chłodnej wody cieszyły. Szybko zgubiłam swoich towarzyszy, walczyłam trochę z lekkim kajakiem, ale jakoś go opanowałam. W pewnej chwili zobaczyłam, że Misza wysforował się naprzód i wiosłuje bardziej niż profesjonalnie. Postanowiłam go dogonić, chciałam razem z nim zbliżyć się do Trzech Koron. Tymczasem mój luby zachowywał się co najmniej dziwnie. Zbliżałam się do niego i krzyczałam po rosyjsku – Misz, poczekaj na mnie! A ten momentalnie dodawał gazu. I tak kilkakrotnie. W końcu podpłynęłam bardzo blisko i mówię do niego z wyrzutem – Dlaczego nie chcesz płynąć obok mnie? Marsowa mina w popłochu. O matko, przecież to nie Misza! No tak, w tym całym rynsztunku trudno się rozpoznać…
Miszeńka - kajakarz

Miszeńka – kajakarz

Przestawiłam się na polski - Oj, przepraszam, pomyliłam pana ze znajomym. - Ze znajomym? odpowiedział chłopak z podejrzliwością – a dlaczego krzyczała pani po rosyjsku? – Bo mój znajomy jest Rosjaninem. Chłopak był jednak wyraźnie zestresowany i szybko odpłynął.
Ja i Sierioża

Ja i Sierioża

Ta moja gonitwa za domniemanym Miszą spowodowała, że znalazłam się na przedzie spływu. Zwolniłam i rozmarzyłam się. Tak bardzo, że nie spłynęłam do bazy w Szczawnicy na czas, wywróciłam się razem z kajakiem, zatopiłam dżinsową spódniczkę, która leżała na siedzeniu, połamałam wypedikiurowane paznokcie. Organizatorzy spływu gonili za mną prawie do Krościenka i musieli ciągnąć kajak z powrotem kamienistym brzegiem. Żartowali, że powinnam dostać nagrodę za najbardziej nietypowy zjazd do bazy…
Sromowce Niżne

Sromowce Niżne

Mnie do śmiechu nie było, bo spłynęli pozostali kajakarze, a Ruskich ani widu, ani słychu. - Pewnie poszli na słowackie piwo w Czerwonym Klasztorze – śmiali się górale. Potem jednak zaczęli się niepokoić i obdzwaniać czujki czyli przystanie po drodze. Raz widziano Miszę i Siergieja stojących na przeciwległych brzegach… Przypomniałam sobie, że Sierioża ma kłopoty z sercem i czarne myśli opanowały mi głowę.
Dowód akcji ratunkowej

Dowód akcji ratunkowej

Tymczasem nasi wschodni bohaterowie ratowali z opresji Polki, jeszcze większe amatorki niż my! Nie wiem, jak te kobiety to zrobiły, ale ich kajak-dwójka przełamał się na głazie na pół. Laski (upewniłam się, że nie topless i raczej w średnim wieku) obsiadły kamienie w kompletnym szoku. Obok nich co rusz przepływały tratwy z rozbawionymi turystami, którzy wyciągali swoje nowoczesne smartfony i cykali fotki ekscytującej scenie. Na szczęście nie umarł duch w naszych Rosjanach, którzy przesadzili babki do swoich kajaków i zwieźli na brzeg. - Wot, eurokultura - oceniali z sarkazmem. - A podziękowały wam chociaż?Nie. Wiesz, zapytałem je na koniec, czy są z Polski A czy z Polski B, bo wczoraj opowiadałaś nam o tym podziale. – Aha…
Rosyjski gieroj

Rosyjski gieroj

Po tym wyczynie obolali przyjaciele kontynuowali spływ, poobijani, ale dumni sami z siebie. I tak tworzą się mity. Organizatorzy spływu mówili po cichu o niesubordynowanych ruskich turystach, a Misza i Siergiej utyskiwali na bezduszną Europę.
Zdradliwe kamyczki na Dunajcu

Zdradliwe kamyczki na Dunajcu

W nagrodę zawiozłam ich jeszcze do Niedzicy i nad malowniczy zalew czorsztyński. Po drodze minęliśmy góralski domek zbudowany niebezpiecznie przy samym zakręcie. - Ktoś im kiedyś wjedzie autem do pokojów – stwierdził Siergiej – i wiecie co? To na pewno Ruscy będą!
Zamek w Niedzicy. Tu urzędowała domniemana wampirzyca - Elżbieta Węgierska, która do tej pory pojawia się jako duch w nocy

Zamek w Niedzicy. Tu urzędowała domniemana wampirzyca – Elżbieta Węgierska

Czorsztyn - umordowani, ale szczęśliwi

Czorsztyn – umordowani, ale szczęśliwi

Tak jak pisałam wyżej, przyłączyliśmy się do Przemka i pomagamy mu zebrać resztę kasy dla dzieciaków z Hospicjum.  Jeśli spodobał Ci się mój wpis o przygodach Rosjan w Pieninach, to bardzo proszę o wsparcie akcji dowolną kwotą. Każda, nawet najmniejsza kwota, jest na wagę złota. Więcej info na http://www.siepomaga.pl
zdjęcia Miszy 

Marsz samotnych 1

$
0
0

Miszka zostawił mi cienką książkę niejakiego Siergieja Dowłatowa z zaznaczonym fragmentem Wiem, że wszystkie narody są równe… Postanowiłam przetłumaczyć ten fragment. Wiernie, ale swoimi słowami. Ja nie do końca łapię ten sens, ale jest na pewno pozytywny. Co Wy o tym sądzicie?

pobrane

Wiem, że wszystkie narody są równe. Wiem, że wszystkie zasługują na szczęście i pomyślność. W ogóle, tu nie ma żadnych wątpliwości!

Rozumem wszystko ogarniam. A w sercu istnieją jakieś nieokreślone ciągoty. I, co gorsza, niepojęte dla mnie samego antypatie. Nie mogę przestać być uprzedzonym do Niemców. Pewnie wina faszyzmu. Chociaż faszyzm wziął się z Włoch. A przecież nie mam nic przeciwko Włochom. Masakra…

Widocznie jest coś takiego jak postrzeganie nacji, wizerunek nacji. A wizerunki bywają różne. Są fascynujące, bywają jednak – takie sobie.

Z czego się bierze fascynacja? Żeby bez wysiłku przyciągać dusze?

Polacy podobali mi się od dzieciństwa. Nie wiem, dlaczego. Może dzięki Mickiewiczowi, Gałczyńskiemu, Tuwimowi…

Co jeszcze przypomnieć? Mazurki Szopena? Filmy z Cybulskim? Śmieszne karykatury w prasie? Nie wiem. Pewnie wszystko jednocześnie. Fascynacja narodem…

Opowiedziano mi taką historię. Do Łodzi przyjechał radziecki minister Gromyko. Zorganizowano mu świetny bankiet. Zaproszono całą miejscową inteligencję. Również Jerzego Różewicza.

Impreza trwała, podnoszono wielkopoddańcze toasty. Gromyko napił się polskiej śliwowicy. Poczerwieniał. Nachylił się do napatoczywszego się akurat Różewicza i spytał: gdzie tu można, no – po jednemu? Dla Was? – upewnił się Różewicz. – Dla Was to wszędzie!

(…)

Tak z Polską właśnie. Dzielili ją, kaleczyli, deptali. Wydawało się, że polski duch został złamany.Wszystko beznadziejne, szare i martwe.

A tu, okazuje się!

Sprawdziłam, że Dowłatow jest dostępny w mojej Krowoderskiej Bibliotece. Znaczy się – opozycjonista w jakimś tam sensie. Pozwolicie zatem, że to część pierwsza mojej nowej znajomości…

zdjęcia: net

 


Polki-demony w Rosji

$
0
0

Czytelniczka bloga, Ola, podesłała mi bardzo interesujący i świetnie napisany artykuł pani Lidii Bachórz Polka oczami Rosjanina. Przytoczę go najpierw w całości. A moje komentarze dedykuję Oli i wszystkim Polkom w Rosji.

„Kobieta… W tym miejscu nie mógł nie pojawić się wielokropek. Bo właściwie jak nas określić? Trudne zadanie. To może opiszmy Polkę? Różne obrazy przychodzą do głowy: matka Polka, kobieta biznesu, wrażliwiec, niezależna. Jesteśmy po prostu różne. Chociaż większość z nas zdaje sobie z tego sprawę, nie możemy uchronić się od jednej rzeczy – stereotypu. W każdym z państw widzą nas inaczej. Załóż więc trampki, glany czy szpilki(to ostatnie niewskazane dla mężczyzn… no ale mamy wolny kraj) i udajmy się na Wschód. Jaki obraz Polki króluje w Rosji?

Polki są dla Rosjan wyjątkowo piękne. No cóż, tak już mamy. Przeznaczenia nie można oszukać. Ale niestety nie jest tak różowo. Pod wyjątkową urodą i dobrze dobranym strojem kryje się nasza prawdziwa natura. Jesteśmy demonami. Tak, demonami. Słowo to nie jest bynajmniej zabiegiem stylistycznym, mającym nadać dramaturgii. To my niejednokrotnie kusimy rosyjskich mężczyzn używając tylko nam znanych metod i stajemy się źródłem ich nieszczęść, przy czym z całej sytuacji wychodzimy obronną ręką. Ale nie bądźmy gołosłowni.

Cofnijmy się do I połowy  XIX w. Mikołaj Gogol z wypiekami na twarzy pisze swoją powieść. Tak powstaje „Taras Bulba”. Historia stosunków polsko – kozackich. Opowieść o zasadach Kozaka dla którego najważniejsze są koleżeństwo, ojczyzna i wolność. Ważniejsze niż rodzina. Utwór antypolski. W czym objawia się jednak jego antypolskość odnośnie kobiet? To właśnie piękna Polka tak rozkochuje w sobie syna głównego bohatera, że ten postanawia porzucić własną rodzinę i przyjaciół przechodząc na stronę wroga. Łamie najświętszą, najbardziej elementarną zasadę Kozaka. A wszystko za sprawą zdradzieckiej bestii. Polki.  Polka w Rosji: Dodam od siebie, że rolę zdradzieckiej bestii w Tarasie Bulbie zagrała Magdalena Mielcarz. Notabene film zakazany dziś na Ukrainie.

Polki są niebezpieczne. Pod swoimi pięknymi twarzyczkami kryją spryt i inteligencję. To właśnie one kradną serca biednych Rosjan. Ten stereotyp mimo upływu lat wciąż jest aktualny. Przykład? Proszę bardzo.
Iwan Aleksandrowicz Wyrypajew. Znany aktor i reżyser filmowy. Jeden z najwybitniejszych twórców młodego pokolenia. Co robi ten Rosjanin z krwi i kości? W 2007 roku legalizuje swój związek właśnie z Polką – aktorką Karoliną Gruszką. Najlepszy dowód na to, że nasze nieczyste moce wciąż istnieją kłębiąc się nawet w środowiskach teatralnych. Bo rzeczywiście, pojawiły się pogłoski, iż demoniczna Karolina Gruszka doprowadziła do rozwodu reżysera, w dodatku (o zgrozo!) z ROSJANKĄ.
A teraz na poważnie. Nie chciałabym, żeby ten artykuł był jedną wielką ironią, czemu trudno jest się oprzeć słysząc, że jestem demonem. Ile krajów, tyle opinii – wiadome. Pytanie tylko,  gdzie zaciera się granica stereotypu. Czy sama stwierdzenie pewnego sposobu postrzegania danej grupy, nie staje się paradoksalnie nowym stereotypem? Może przedstawiłam właśnie polski stereotyp stereotypu rosyjskiego? Nie wiem. W każdym razie mi się obraz Polek oczami Rosjan podoba. Która z nas nie chciałaby być postrzegana jako tajemnicza i piękna? Kończę temat. Sprawy wzywają.”

Cóż, ja nie spotkałam się z demonizowaniem Polek, chociaż… coś w tym jest. W końcu żadna Rosjanka czy Rosjanin nie powie mi tego w twarz…

Ach, ten szyk na tle zasłony prysznicowej ;)

Ach, ten demoniczny szyk na tle zasłony prysznicowej ;)

Seksowny akcent 

Mówię płynnie po rosyjsku, myślę sobie czasem w tym języku, mówię blin zamiast przekleństwa i miewam po rosyjsku sny. Rozmawiam z kontrahentem z Litwy po angielsku i pomagam sobie rosyjskimi wyrażeniami. Niektóre są po prostu niepowtarzalne. Jednak nie mogę pozbyć się akcentu i bardzo mnie to denerwuje (pewnie przez ł). Tymczasem od wielu Rosjan słyszę, że akcentu pozbywać się nie należy, bo dodaje on tajemniczości i egzotyki. A Misza twierdzi, że jest bardzo seksowny. Tak, polski akcent jest seksowny i daje przewagę, kiedy chcesz coś załatwić. Oto Polka z Zachodu, jej nie potraktujesz z buta tak jak można to zrobić z rodaczką!

Uśmiech

Pisałam już o tym w tekście Dlaczego Rosjanie się nie uśmiechają? Polacy nauczyli się uśmiechać i uśmiech ten wykorzystują, Polki szczególnie. Rosjan to rozbraja, a Rosjanki – chyba trochę zazdroszczą. I nie o sam uśmiech chodzi, ale o pewien dystans i wyluzowanie.

Szarm i szyk

Nie paraduję na co dzień na szpilkach (już mi to minęło, teraz liczy się wygoda), chociaż wciąż nie wychodzę z domu bez makijażu (nawet ze śmieciami, hehe). W porównaniu z Rosjankami jestem jednak szarą myszą, w niekoniecznie seksownych ubraniach. A jednak, po odkryciu mojej cudzoziemskości (vide: akcent) natychmiast staję się bardzo atrakcyjna dla Rosjan obu płci. Nieraz słyszałam od dziewczyn w rosyjskim biurze: -Eh, wy, Polki, to macie taką wrodzoną klasę. Co prawda jeszcze częściej mówiono mi to na Ukrainie.

Polka i Rosjanin

Polka i Rosjanin to mieszanka wybuchowa. Znam kilka szczęśliwych mieszanych związków (swojego nie wyłączając), w których czasem aż trzeszczy od różnic mentalnościowych, ale miłość i namiętność wszystko zwycięża (tak, to nie komunał!) Pisałam już o tym, jak w Rosji trwa usidlanie i nieustające polowanie na zdrowych mężczyzn. Sama musiałam kilka razy postraszyć laski umizgujące się do mojego lubego (a co!). Polskość w tym pomaga :) nie wiadomo, co taka zagraniczna Polka może. Poza tym – Polki dbają o swoich mężczyzn i chcą, żeby czuli się przy nich dowartościowani. A Rosjanki – niekoniecznie. Koleżanka opowiadała mi taką historię – piękna rosyjska krasawica ze zmiętym mężem w szarych wytartych dresach u boku. -Dlaczego Ty o niego nie zadbasz, nie podpowiesz, jak się ubrać itp.? – A po co? – oburzyła się Taniusza – nie po to tak o niego zabiegałam, żeby go teraz odpicować i wystawić na pożarcie innym. Mnie on wystarczy taki jak jest.

Polka-demon

Coś może jednak mamy z demona… Usłyszałam przypadkiem rozmowę Miszy z przyjacielem, w której byłam określana z namaszczeniem jako P o l k a. A wielu Rosjan mówi na nas Polaczki, to ma w sobie coś lekceważącego i zmniejszającego. Jeden pan usiłował mi wmówić, że polka to taniec, a Polaczka jest właśnie właściwym słowem. Nieprawda.

Niektóre nasze rodaczki wyznaczyły pewien kanon Polki w Rosji. I to nie tylko postacie historyczne, o których pisze pani Bachórz. I nie Karolina Gruszka, z całym szacunkiem. To przede wszystkim ikoniczna Anna German, czczona i podziwiana po dziś dzień. A także Barbara Brylska, która w Rosji zdobyła większą popularność niż w Polsce i co najmniej raz w roku gości na ekranach federalnej telewizji w filmie Ironia sud’by. No bo piosenkarki Edyty Piechy (Czerwony autobus, Mój sąsiad), w Polsce praktycznie zapomnianej, liczyć nie będę, ona wrosła w ZSRR naturalnie. Chociaż… akcentu też do końca się nie pozbyła, o czym z dumą wspomina w wywiadach.

artykuł źródłowy: http://juventum.pl/polka-oczami-rosjanina/

tytułowe zdjęcie Barbary Brylskiej z netu

Polsko-rosyjski ślub Malwiny

$
0
0

Kiedy Anka M. (blond kobieta sukcesu, która w Rosji otwiera świetne salony obuwnicze znanej marki) usłyszała o moich problemach ze znalezieniem pracy w Moskwie, od razu stwierdziła -Musisz poznać Malwinę! Dziewczyna ma dwadzieścia kilka lat i taką werwę, taki zapał! Przyjechała do Moskwy sama i samodzielnie załatwiła sobie pracę. I to nie jako WKS (wysoko kwalificirowannyj specjalist – nie potrzebuje pozwolenia na pracę), normalnie przeszła wszystkie biurokratyczne męki.

Z Malwiną umówić było się ciężko. Też pnie się po szczeblach kariery w biznesie farmaceutycznym, na razie w Rosji, ale wkrótce pewnie międzynarodowo. Już teraz zapraszają ją na sympozja nawet ze Stanów. Na Facebooku widziałam prześliczną dziewczynę o słowiańskiej urodzie, w futrzanej czapie na tle Kremla. Aż w końcu Malwina zajarzyła, że ja to ta Polka-w-Rosji, pisząca posty, pod którymi wiele innych Polek w Rosji może się podpisać. No i umówiłyśmy się na stacji metro Arbatskaja. -Aha, muszę Ci jeszcze jedno powiedzieć, jak mnie rozpoznać. – powiedziała Malwina – jestem nieprzeciętnie wysoka.

Wyszłam więc z czeluści moskiewskiego metra i ogarnęłam wzrokiem tłum. Podchodziłam do każdej wysokiej dziewczyny i robiłam głupie miny albo przysłuchiwałam się, po jakiemu rozmawia z koleżanką. Żadna jednak nie była tak ładna, jak polska panna ze zdjęcia profilowego.

Przeszłyśmy kawałek Nowego Arbatu wzdłuż i wszerz w poszukiwaniach i w końcu udało się! Wyobraźcie sobie nas razem, ja metr sześćdziesiąt, 18 lat plus 25 lat doświadczenia i dwudziestolatka o wzroście modelki. A jednak… To było obopólne zauroczenie od pierwszego wejrzenia… Jeśli się dwie dusze rozumieją, to nie ma barier wiekowych i żadnych innych. To od Malwiny potem dostałam tę śliczną matrioszkę z farbkami do samodzielnego pomalowania… (na razie mam jedną gotową, trzeba dozować przyjemność).

Zaproszenie. Popatrzcie na obrazki.

Zaproszenie. Popatrzcie na obrazki.

Historii miłosnej Malwiny opisywać nie będę, musiałaby wypowiedzieć się sama. Powiem jednak, że jest nietypowa, budująca i szczególna. Tak jak moja i tak jak historie innych miłości :) W każdym razie skończyło się na ślubie i weselisku, na którym też byłam i miód i wino piłam. I to dopiero 2 tygodnie temu w Warszawie.

Najpiękniejsza Panna Młoda

Najpiękniejsza Panna Młoda

Ślub odbył się w kościele katolickim, choć rosyjski pan młody prawosławny. Nie wiem, jakie Malwina ma układy z księżmi, ale z tym warszawskim jakieś mieć musi, bo wiadomo, że Kościół katolicki tolerancyjny nie jest i niełatwo godzi się na coś takiego. W każdym razie po bardzo długich formalnościach Sasza musiał jeszcze podpisać oświadczenie, że dzieci będą wychowywane w wierze katolickiej.

Ślub

Ślub

A ksiądz, wielebny Wojciech Drozdowicz (możecie go sobie wyguglać), z Parafii Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Lasku Bielańskim, był prawdziwym didżejem mszy ślubnej – tak go określił mój Misza. Próbował modlić się za gości ze Wschodu po rosyjsku, a Ojcze Nasz, kanon modlitwy również prawosławnej, odmówił właśnie w tym języku. Na koniec wypuścił białego gołębia. Trochę obawiałam się, co ten gołąb może narobić, ale okazał się … zdalnie sterowany.

Widzicie tę gołębicę?

Widzicie tę gołębicę?

I zaczęły się tańce i swawole weselne. Menu – dwujęzyczne i dwukulturowe. Po żurku kaukaski płow, po polskiej rybie po grecku :) rosyjski żulien. Goście z Rosji byli młodzi i z lekka zestresowani, choć Para Młoda i jej Rodzice zadbali o wspaniałą międzynarodową atmosferę. Każdy otrzymał nawet zestaw potrzebnych zwrotów polskich po angielsku i rosyjsku. Mnie i Miszę usadzono pośrodku stołu młodzieżowego, jak objaśniła Mama panny młodej, puszczając oczko.

Menu

Menu

Rosjanie byli cisi i pili mało, głównie słodką Soplicę orzechową. Misza nie mógł przeżyć tego, jaka zmiana pokoleniowa nastąpiła. W końcu znalazł odpowiedniego rozmówcę w … Polaku (któremu, jak większości naszych rodaków, wydawało się, że po-ruski mówi świetnie, no ale po wódce wszyscy się rozumiemy doskonale, prawda?).

Zwroty

Zwroty

Hej sokoły!

Hej sokoły!

Bawiliśmy się wszyscy świetnie. Ojciec Malwiny zorganizował kącik ze swojskim jedzeniem, który wyglądał jak z kresowego obrazka, a zgromadzone tam produkty jeszcze lepiej smakowały. Odtańczyliśmy poloneza, a potem poszły polskie i rosyjskie hity (Malwina i Sasza na kilka miesięcy przed weselem zrobili stronkę na FB, na której można było umieszczać linki do kwałków przeznaczonych na wesele). Polacy zdecydowanie zdominowali imprezę, czemu dziwić się nie należy, bo byli w przewadze liczebnej i pokoleniowej. Po paru głębszych średnio starsze generacje zaintonowały tradycyjne polskie pieśni weselne, z obowiązkową Żal, żal Ukraino na czele (notabene, dość politycznie aktualne).

Smalczyk... mniam

Smalczyk… mniam

Zbieranie groszy

Zbieranie groszy

Ojciec panny młodej wydawał się wyjątkowo wzruszony i nie dziwię mu się. Oto oddał oficjalnie córkę przedstawicielowi nacji rosyjskich najeźdźców… A mogła poprowadzić apteki w Warszawie… Wspaniały człowiek, dbał o każdego gościa osobiście. Mama Malwiny również stanęła na wysokości zadania, za to z oczu rosyjskiej świekry, mamy Saszy, tradycyjnie po rosyjsku tryskały co rusz fontanny łez. Wot oddaje synoczka inostrankie!

Nawet barwy bukietu nie są przypadkowe...

Nawet barwy bukietu nie są przypadkowe…

My z Miszką na tle Pałacu Kultury

My z Miszką na tle Pałacu Kultury

Państwo Młodzi zapewne odpoczywają jeszcze na Malediwach. Ale Malwina przysłała już znak życia, pod fotografią rajskiej plaży i palm napisała, że tęskni za Moskwą. Nie dziwię jej się.

Malwina i Aleksandr – życzę Wam szczęścia w każdym miejscu na Ziemi!

P.S. Zdjęcia robiła jakaś droga i wzięta rosyjska fotografka, Inna. Obiecała mi wysłać, ale na razie cisza. Korzystam więc ze swoich.

P.S. 1 Мальвина, все сбудется! И он тоже начнет убирать квартиру :)

Sentymentalny esej o literce „ł”

$
0
0

Mój polski akcent, kiedy mówię po rosyjsku, jest najbardziej widoczny, kiedy wymawiam „ł”, które w polskim jest twarde, wargowe. A w rosyjskim miękkie, coś pośredniego między „ł” a „l”.

Nurtowało mnie pytanie, dlaczego w przedwojennych polskich filmach aktorzy wymawiają miękkie „ł”, przedniojęzykowe. Bo ja jestem taka mala… śpiewa niezapomniana Mira Zimińska, trzepocząc rzęsami. Słychać, że do wymowy podchodzi swobodnie, och ta swawolna Mira…

Również miękkie „ł” jest słyszalne u wielu starszych aktorów już po wojnie. U Lucjana Kydryńskiego, u Holoubka… Internet nie bardzo pomaga w odpowiedzi, co się z tym „ł” stało (młodzieży, internet nie jest wszechwiedzący!), a wytłumaczenia na różnych forach doprowadzają wręcz do śmiechu. Na przykład znalazłam takie, że miękka wymowa „ł” była wynikiem strasznej polityki zaborców rosyjskich.

W końcu podzieliłam się wątpliwościami z Mamą. Czasem warto spytać starszych, nawet jeśli nie uznają googla, bankomatu, a smartfon jest dla nich zbyt trudny w obsłudze. - Mamuś, czemu po wojnie zaczęliśmy mówić twarde „ł”, a przedtem było inaczej? Czy zmieniła się budowa naszego podniebienia?

Mama się roześmiała. – Przed wojną polskich aktorów, prezenterów, tzw. wyższe elity zmuszano do uczenia się miękkiej wymowy tej litery. Było to uważane za wyższą szkołę jazdy. Odróżniała ona tzw. wyższe sfery od plebsu. Ten plebs mówił normalnie, tak jak my teraz. 

 

- A jak mówiła Babcia? (moja Babcia była pół-Rosjanką, urodzoną w Kursku, mieszkającą w Równem).

- Babcia w PRL-u nauczyła się mówić zwykłe twarde „ł”, z ledwie słyszalnym dotknięciem języka. Kiedy jednak przychodził list od siostry, która została na wschodzie, list był po rosyjsku, rzecz jasna; Babcia, czytając go, automatycznie przechodziła na rosyjską wymowę „ł”. My z siostrą śmiałyśmy się, to było takie śmieszne… A Babcia płakała.

Albo plakala. Jaka różnica…

Sguszczionka lubimaja

$
0
0
Wcale nie chciałam pisać o sguszczionce, bo nie lubię pisać o rzeczach, na których się nie znam. A tu jeszcze produkt spożywczy, którego nigdy nie lubiłam – mleko zagęszczane, czyli sguszczionnoje mołoko, czyli swojska rosyjska sguszczionka. Pełno tego na półkach rosyjskich sklepów, pełno też w restauracjach i barach naleśników ze sguszczionką, brr…
Blincziki ze sguszczionką

Blincziki ze sguszczionką

Ko-brending z herbatnikami

Ko-brending z herbatnikami

Okazuje się jednak, że produkt to kultowy i w Rosji ma rzesze gorących fanów, szczególnie z mojego, średnio-młodszego ;) pokolenia. No a kiedy niejaka Mery Orzeszko, prowadząca niebanalny blog literacki Archiwum Mery Orzeszko, po prostu zażądała artykułu o sguszczionce – poddałam się. Ostatecznie – lubię krówki, a to nic innego niż produkt na mleku zagęszczanym.

Krówki pod marką: Sguszczionka dla Nastieńki

Krówki pod marką: Sguszczionka dla Nastieńki

W Polsce najlepsze krwki to te z Wawelu :)

W Polsce najlepsze krówki to te z Wawelu :)

Próbowałam zebrać informacje na temat sguszczionki od znajomych na fejsbuku. Zawsze to lepsze niż korzystać tylko z netu. Komentarze do mojego pytania nie zawierały zbyt wiele treści, za to był w nich ogromny ładunek emocjonalny. - Sguszczionka grzeje nasze serca! – Można jej nie jeść cały rok, ale nie ma bez niej życia! – Najlepszy tort tylko ze sguszczionką! Itp.

W końcu najlepsze historie o sguszczionce opowiedzieli mi koleżanka z pracy i, oczywiście, mój Misza. Dla obojga ta żółtawa maź stanowi produkt kultowy, chociaż dzieli ich (Tatianę i Miszę) różnica całego pokolenia.

Lubimaja sguszczionka

Lubimaja sguszczionka

Zacznijmy jednak od historii sguszczionki. Otóż wcale nie wymyślił jej, jak moglibyście przypuszczać, uczony radziecki o nazwisku Sguszcziow (w przeciwieństwie do klatki schodowej, którą, jak żartowaliśmy w dzieciństwie – wynalazł Schodow ;)) Pierwszy pomysł wyszedł od Francuza, Nikoli Appela, w 1810 roku. Ten paryski cukiernik zaobserwował, że słoik z sokiem uraczony wrzątkiem będzie długo chronił płynną zawartość. Jeszcze lepiej wrzątek działał na mleko, które tradycyjnie przechowywano w metalowych puszkach, nie pękających pod wpływem temperatury. Właściwym ojcem sguszczionki został jednak Amerykanin, Gail Borden, który wynalazł aparat do produkcji skondensowanego mleka z cukrem i natychmiast powstały produkt opatentował.  W Rosji produkcja sguszczionki zaczęła się w roku 1881 pod Orenburgiem. Również w metalowych puszkach. I choć teraz sguszczionkę można kupić w różnego rodzaju opakowaniach: tubkach (w PRLu były tubki, ktoś pamięta?), plastikowych torebkach, kartonikach, butelkach, to kultowa pozostanie zawsze ta z puszki. A szczególnie z takiej, jak ta poniżej, ze słynną niebiesko-biało-granatową radziecką grafiką.

Prawdziwe pełne mleko zagęszczane

a to może być podróbka (uwaga na nazwę)

a to może być podróbka (uwaga na nazwę)

karam

Karmelowa sguszczionka

I jeszcze jedna ważna rzecz: prawdziwa sguszczionka nie nosi nazwy sguszczionka, tylko pełne mleko zagęszczane. To ważne rozróżnienie, bo na rynku jest wiele podróbek i imitacji z np. olejem palmowym.

Najlepsze białoruskie sguszczionki

Najlepsze białoruskie sguszczionki

Niebieska puszka ma tak charakterystyczny design (nikt go nie zastrzegł, zdaje się…), że nie sposób jej pomylić z niczym innym. A dla wielbicieli sguszczionki wypuszcza się na rynek szereg gadżetów z ich umiłowaną puszką.

T-shirty z puszkami sguszczionki

T-shirty z puszkami sguszczionki

Fartuszek kuchenny

Papier toaletowy...

Papier toaletowy…

... a nawet prezerwatywa s maku mleka skondensowanego

… a nawet prezerwatywa o smaku mleka skondensowanego

Co znajduje się w sguszczionce, że budzi takie emocje? Dla mnie skondensowane mleko nawet bez dodatku cukru jest słodkim zatykaczem… To kwestia smaku, ale też kwestia sentymentalna i … życiowa. Bo bez sguszczionki można było nie przeżyć. Nie tylko dlatego, że jest naprawdę pożywnym i wartościowym produktem. W Związku Radzieckim w puszkach skondensowanego mleka ludzie często otrzymywali część wypłaty. Nie ma życia bez sguszczionki i tuszonki ! Tak, rodzice Tatiany często wracali do domu z puchami mleka i konserwami z mielonką zamiast pieniędzy.

Przysmak - chleb ze sguszczionką

Przysmak – chleb ze sguszczionką

Mama Miszy, która pracowała jako naukowiec radiobiolog na akademii w Syktywkarze, często jeździła na różne północne ekspedycje. Dziecka nie było komu zostawić, a sguszczionka na wyprawach ratowała je od głodu. Kiedy Misza zostawał pod opieką babci, mama zostawiała lwią część puszek w domu – rosyjska matka, jak i polska,  od ust sobie odejmie, ale dla dzieci wszystko. Żelazny zapas sguszczionki musiał też dotrwać do Nowego Roku, bo na jej bazie powstawał najsmaczniejszy tort – na przykład słynna Praga.

Tort Praga

Tort Praga

Bardzo popularne były i są do tej pory ptysiowe orzeszki z nadzieniem ze sguszczionki. W ZSRR sprzedawane były specjalne foremki do tych orzeszków, a teraz to już są całe maszynerie, tzw. orzechownice.

Ciasteczka-orzeszki (moja teściowa też takie robiła, ale nie pamiętam z czym)

Ciasteczka-orzeszki (moja teściowa też takie robiła, ale nie pamiętam z czym)

Orzechownica

Orzechownica

Dzieci uwielbiały wypijać sguszczionkę przez dziurki w puszce. Legalnie lub pokątnie robiło się dwie – po obu stronach denka. I wysysało. Przy sposobie nielegalnym nieraz matka odkryła puste, równo ustawione puszki w szafce po jakimś czasie i robiła awanturę. Wiele jest takich różnych sentymentalnych historii w runecie.

Mniam

Mniam

Sguszczionkę gotowało się, żeby zgęstniała i nabrała pięknego, karmelowego koloru. Żeby można było ją jeść łyżkami na przykład. Przyjaciel Miszy ze studiów w Akademii Lotniczej przywiózł kiedyś do akademika upragnione puszki. Włożył je do garnka i nastawił wodę (bo właśnie w taki sposób gotuje się sguszczionkę, chyba też jakieś dziurki wtedy robi się). Umęczony podróżą zasnął, a sguszczionka gotowała się, gotowała, kipiała, wrzała i w końcu… wystrzeliła! Huk był niesamowity, a ściany pokoju pokryły się brązowymi strugami. Jedna z puszek doleciała do sufitu i tam została, ale denko odpadło. I cała zawartość również… Chłopaki potem posprzątali pokój, ale puszkę zostawili na suficie na pamiątkę. Kto wie zresztą, czy dałaby się odkleić :)

Po ugotowaniu (ktoś przypilnował)

Po ugotowaniu (ktoś przypilnował)

Nie będę dawać żadnych przepisów, błagam! W końcu to jest blog obyczajowy, a ja sguszczionki nie lubię. No chyba, że mnie będziecie bardzo prosić w komentarzach. Albo jak Tatiana coś przyniesie :)

Zdjęcia: runet

 http://www.novostioede.ru/article/kto_pridumal_sgushhenku/

Moja Rosja – do czego nie umiem się przyzwyczaić

$
0
0

Wtajemniczeni wiedzą, że musiałam wrócić do Polski. Co nie oznacza, że jeszcze nie będę mieszkać w Rosji, a już na pewno będę do niej wracać. I wracam. Jednak są pewne rzeczy, do których nigdy się nie przyzwyczaję… Ten post piszę w ramach kolejnego projektu Klubu Polek na Obczyźnie i jest on ponownie dedykowany akcji Przemka Skokowskiego „Autostopem dla Hospicjum”. Wczoraj post napisała Ola, o Berlinie 5 niewiarygodnych utrudnień życia w Berlinie (tytuł ja zmieniłam). Nie mogłam uwierzyć, że w Berlinie nie można płacić kartą kredytową! W Rosji to codzienność, no powiedzmy, nie w każdej zapadłej wiosce, ale w stolicy!

A w Rosji nie mogę się przyzwyczaić do…

Korek na Kałużskom Shosse

Korek na Kałużskom Shosse

1. Korków – tak, korki wygrywają ranking. Korki występują w każdym większym mieście Rosji, a w Moskwie – po prostu na potęgę. Kiedy zamieszkałam w Nowej Moskwie niedaleko Wnukowa, bywałam szczęśliwa, dostając się z pracy do domu w ciągu 2 godzin. Opisywałam moją drogę przez mękę szczegółowo … Rano, żeby dostać się na 09.00, wstawałam o 5.00. Wówczas byłam w biurze na 08.00. Gdybym wyjechała później niż o 6.00, stawiłabym się w pracy dopiero po 11.00…Słusznie mi Ałła wróżyła, że długo tak nie pociągnę. Próbowałam różnych kombinacji z metrem, elektryczką i autem, na nic. Korki zawsze mnie przechytrzyły. Co ciekawe, Rosjanie zdają się je traktować ze stoickim spokojem. Podobno są limuzyny z całym biurem w środku, żeby biznesmeni nie tracili czasu. I mobilne ubikacje, bo to poważny problem. Zwłaszcza przy powrotach z dacz. Ja bym chyba zrezygnowała z daczy pod Moskwą, gdybym musiała jechać na nią co piątek 8 godzin i tyle samo poświęcić w niedzielę na powrót. A jednak oni jeżdżą i to wytrzymują. Dlatego, kiedy stoję w krakowskim korku na Opolskiej na przykład w piątek, to się śmieję. Co wy wiecie o korkach… Za to metro w Moskwie jest super! I jeden bilet na wszystko za, aktualnie, 2 złote.

Spokojnie, wejdą wszyscy

Spokojnie, wejdą wszyscy

2. Szalonych marszrutek z ich szalonymi kaukaskimi kierowcami. Drugi punkt też wiąże się z komunikacją. Marszrutki czyli mikrobusy, prowadzone przez Azerów, Ormian czy innych przedstawicieli nacji Górnego Kaukazu, to wielka wygoda, a zarazem niebezpieczeństwo. Często w opłakanym stanie, z rozbitymi szybami przednimi, rozklekotane, biorą przepisową liczbę pasażerów plus tylu, ilu się zmieści na stojąco lub kucąco. Jadą bez przestrzegania podstawowych przepisów drogowych, żeby tylko zdążyć. Czasem kierowca włączy sobie na pełny regulator cudownie denerwujące muzułmańskie zawodzenia. A czasem w lewej ręce trzyma papierosa, w prawej komórkę. Spokojnie, kolanem podtrzymuje kierownicę. Marszrutek jest zawsze za mało w stosunku do popytu. Myślałam nawet, że to byłby dobry biznes. Wcale nie taka duża inwestycja w 2-3 busiki, szybko zwróciłaby się. Jednak wybito mi to z głowy, bo marszrutkowy biznes jest opanowany przez kaukaskie mafie i nie do ugryzienia, tym bardziej przez Polkę.

Zima zła

Zima zła

3. Pogody. Tak, tak, rosyjskie zimy są słynne nie bez powodu! Wszyscy wiemy, jak skończyły się najazdy napoleońskie lub kampania zimowa Wehrmachtu. Najgorsze dla mnie to nie przetrwać te zimy, tylko brak wiosny i bardzo krótka, choć piękna, jesień. No dobrze, zdarza się upojny zapachem bzów maj (tylu bzów, co w Moskwie w maju, nie widziałam nigdzie), ale jeszcze w kwietniu człowiek się kuli od przenikliwego wiatru ze śniegiem, a już w czerwcu włącza klimatyzator, jeśli tylko jest dostępny. 2015 rok przesadnie podkreślił charakter tego kontynentalnego klimatu – jeszcze pod koniec września chodziliśmy w spodenkach i sandałach po ulicach, a teraz, po 2 tygodniach, pada śnieg. Nie mówiąc już o północnych regionach. W Syktywkarze w marcu szłam z lotniska w jakby tunelu pomiędzy wyższymi ode mnie zwałami brudnego śniegu. W Moskwie śnieg się teraz wywozi i przybysze z Kaukazu, na których się utyskuje, sprzątają każdy zaułek. W regionach wszystko na żywioł, zależnie od tego, kto rządzi.

4. Pesymizmu, defetyzmu i braku walki o swoje we własnym kraju. Rosjanie są patriotami. Rosjanie popierają swojego prezydenta, chociaż nie wszyscy go kochają. Umówmy się, ktokolwiek by nie był prezydentem Polski, gdyby naskakiwali na niego wszyscy z zagranicy, to też stanęlibyśmy za nim murem. Tak samo w Rosji. Nikt nie będzie za Rosjan decydował, co jedzą ani kogo wybierają (szczególnie, jeśli nie ma dobrej alternatywy). A prezydent młody, sprawny, spektakularny i charyzmatyczny. No to zaciśniemy zęby i przetrwamy, jak już nieraz w dziejach. W razie czego- Rosjanie dadzą z siebie wszystko, jestem pewna. Ale na co dzień… Albo wychodzi ze mnie typowy polski buntowszczik, albo… ja czegoś nie rozumiem. Rosjanie na ogół godzą się ze wszystkimi absurdami w życiu codziennym. Utyskują na biurokrację i łapownictwo, ale nic z tym nie robią. Odsyłanie od Annasza do Kajfasza w kolejkach w urzędach? Trudno, trzeba widocznie wziąć urlop, żeby mieć czas odstać swoje. Inna cena na kasie niż na metce? Widocznie zdążyła się zmienić. Dziwaczne i bezsensowne wymogi szefa w pracy? Przecież nie będziemy mu tłumaczyć, od tego on szef, żeby decydował. Itd. Na mnie patrzono z politowaniem, kiedy próbowałam argumentować, że zgodnie z logiką i interesem to lepiej może tak… - Natasza, u nas to inaczej się załatwia. Wracałam kiedyś z moim wielkim szefem w rosyjskiej korporacji z delegacji. Był zmęczony, wyczerpany. Również mną i moją postawą nastawioną na zmiany. – Natasza, może ja bym i chciał tak jak Ty. Ale tak nielzia, tak nie przyjęte. Wróć do życia rodzinnego, ciesz się czasem wolnym, jeśli możesz. Tu – Rossija, a nie Zachód.

Miłość na zabój

Miłość na zabój

5. Brak myślenia o jutrze. I to najpoważniejsza rzecz. Wyartykułowały ją Joanna i Malwina w komentarzach do poprzednich postów. One dłużej mieszkają w Rosji i znają to na wylot. A ja dzięki nim uświadomiłam sobie, że to najgorsza cecha rosyjskich kochanków, mężów i ojców. Potrafią być wspaniali, adorować kobietę jak nikt inny, a za dziećmi wskoczą w ogień. Jednak niekoniecznie myślą o przyszłości, wydając kasę na restauracje, kwiaty, tysiące pluszowych miśków… Nie chodzi zresztą tylko o kasę, oni kompletnie nie dbają o swoje zdrowie i życie. Jakoś to będzie. Może będzie wojna albo potop, więc żyjmy dniem dzisiejszym! Ja zresztą też już tak zaczynałam myśleć. Aż mieszczański Kraków mnie znowu trochę otrzeźwił :)

Jesienny projekt Klubu Polki na Obczyźnie dedykujemy akcji „AUTOSTOPEM DLA HOSPICJUM” – Przemek Skokowski wyruszył autostopem z Gdańska na Antarktydę, by zebrać 100 tys. zł. na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz dzieci z Domowego Hospicjum dla dzieci im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku. Brakuje jeszcze 35 tys. zł. Jeśli podoba Ci się nasz projekt, bardzo prosimy o wsparcie akcji dowolną kwotą. 
Więcej info: https://www.siepomaga.pl/r/autostopemdlahospicjum

zdjęcia: trochę moje, trochę runet

Panie Dulskie są wszędzie

$
0
0

Tak sobie pomyślałam, że skoro już zrobiłam coming-out z tym powrotem do Krakowa, to czasem napiszę coś „polskiego”. Co prawda tematy rosyjskie mi się nie kończą, ale czasem mam taką potrzebę opowiedzenia tego, co się dzieje i co zaobserwowałam, że najlepiej wywnętrzyć się na blogu. Próbowałam na FB, ale tam jakoś dziwnie wychodzą te epistoły. Może powinnam założyć nowy blog, ale na razie nie chcę. Jak uważacie?

Post ten dedykuję mojej koleżance z gliwickiej podstawówki, Ilonie S., która w cudowny sposób bywa jednocześnie we Francji, Włoszech, Szwajcarii i pod Krakowem, gdzie buduje dom. Rzecz jasna, kina na razie nie jest w stanie zmieścić w kalendarzu.

Dzisiaj o filmie Panie Dulskie, na którym byłam z Mamą w niedzielę. W Piwnicy pod Baranami, bo moja Jagoda do żadnego multipleksu by się nie ruszyła. Wstyd się przyznać, ale w tym kinie byłam pierwszy raz. Pod multipleksami jest łatwiej zaparkować. Pod Baranami mamy za to starą krakowską kamienicę (następnym razem będę robić zdjęcia) ze skrzypiącymi schodami, a sala na drugim piętrze znajduje się na poziomie dachu mojego bloku. Jest mała i nazywa się Biała, z powodów niewiadomych. Na seansie o 17 miejsca zajęte w 100% i nikt nie chrumka takosami ani pop-cornem. Za to porcja reklam obowiązkowa. Na koniec bloku reklamowego zaczęły migać nazwy miast, w których znajdują się bliźniacze kina w ramach, zdaje się, związku kin studyjnych czy coś w tym stylu. Moskwa nieśmiało zakończyła kalejdoskop.

Nowy film Filipa Bajona to tragikomedia. Sama nie wiem, czy więcej w nim tragi czy komedii. Niewątpliwie obsada budzi szacunek: Janda jako klasyczna pani Dulska, Figura jako jej córka, a Ostaszewska – wnuczka. Muszę przyznać, że stosunek Katarzyny Figury do botoksu i różnych kwasów jest imponujący – wygląda na to, że je olewa. A gra świetnie. Bardzo ją cenię. Nawet pokłóciłam się trochę z Mamą na jej temat, bo rodzicielka odebrała to jako obrazę, że nie uważam, iżby Figura dobrze wyglądała. Ba, ja nie uważam, żeby dobry wygląd był panaceum na wszystko. Swego czasu byłam na monodramie Figury w Teatrze Bagatela. Była wtedy w tym samym wieku co ja (po czterdziestce…) i interpretowała książkę Oksany Zabużko, ukraińskiej emigrantki z Kanady, pt. Badania terenowe nad ukraińskim seksem (polecam, nic politycznego tam nie ma). Już wtedy pomyślałam sobie, że fajna z tej Figury babka, z doświadczeniem życiowym i dystansem do siebie.

Panie Dulskie - Figura i Janda

Panie Dulskie – Figura i Janda

Wróćmy jednak do filmu tytułowego. Nie powiem, że jest rozczarowujący, bo nie jest. Ale… nie zmusza do głębszych refleksji. Przesłanie jest jasne i czytelne od początku, panie Dulskie są wszędzie i zawsze, i są zaraźliwe. Raziły mnie tylko momenty jak z amerykańskich horrorów – na przykład spływające kroplami krwi drzwi.

Jednak umiejscowienie akcji mnie zdenerwowało. Najpierw myślałam, że kamienica Dulskich mieści się na ulicy Szewskiej, a portret Stalina zasłania Sukiennice. Kiedy jednak akcja posunęła się naprzód, portret zdjęto, a na jednym ze sklepów zauważyłam szyld Apteka cyrylicą (chronologia w filmie skakała). Sugestia, że zabór rosyjski? No, tylko czekałam na jakieś rusofobskie wtręty! Na szczęście nie doczekałam się. Co prawda jeden ubek mówił po rosyjsku, ale nawet Mama, aktualnie gloryfikująca PRL, przyznała, że tak i bywało. A na koniec gość Dulskich odlatuje z … Lublina.

Czy aż tak dosłownie trzeba było ilustrować główną, jak mniemam, tezę? I tak przeinaczyć miejsce akcji rewelacyjnie oddane przez Zapolską? Przecież Felicjan spacerował wokół stołu aż na Kopiec Kościuszki! I gdzie w Warszawie ostały się takie kamienice?

Z drugiej strony, myślę sobie, może reżyser odczarowuje trochę wizerunek zaściankowego, konserwatywnego, kołtuńskiego Krakowa? Bo naprawdę panie Dulskie są wszędzie, jak Polska długa i szeroka. Jak Europa długa i szeroka. Itd.

A zakończenie filmu powinno Wam się spodobać.

www.kinopodbaranami.pl

Chińczyki… trzymają się mocno

$
0
0

Dziś jeszcze jeden wpis nie związany wprost z Rosją, tylko z moją pracą. Chociaż, jak wiecie, o żadnej pracy nie piszę niczego, co mogłoby naruszyć firmowe tajemnice, trzeba przestrzegać zasad. Oprócz niewinnych przypadków lub  historii, które mogą się komuś przydać. Kiedy pracowałam w Atlantiku, zamieściłam w jednym poście aluzję do wielkiej siły tej marki w Rosji, która uratowała mnie z opresji policyjno-drogowych. Kiedy rozpoczęłam pracę w United Confectioners, czyli największej firmie słodyczowej w Rosji i 16-tej na świecie (połączone siły Krasnogo Oktiabria, Babajewskogo, RotFrontu i wielu kultowych w WNP marek, jak na przykład czekolada Alionka lub granatowe bombonierki Wdochnowienie), ośmieliłam się tylko przybliżyć wesoły kurs BHP (ale dopiero teraz podaję nazwę firmy). Za bardzo sprawdzała mnie wtedy bezpieka (2 miesiące przed zatrudnieniem) i za dużo dostałam bezpośrednich ostrzeżeń. Moja praca w RotFroncie na stacji metra Pawieleckaja na pewno zasługuje na odrębny post, ale jeszcze nie teraz. Może za kilka lat.

Tak, to z tą kultową marką miałam przyjemność

Tak, to z tą kultową marką miałam przyjemność

W każdym razie eksport produktów spożywczych to mój żywioł i tym znowu zajmuję się w Polsce, mając nadzieję oczywiście na rychłe ożywienie rynków rosyjskojęzycznych (liczę w duchu na cierpliwość osób zarządzających w tym zakresie). I – dostałam również Daleki Wschód. Nie Władywostok, ale Chiny, Koreę, Indonezję, Japonię tudzież inne kraje, w których nigdy nie byłam.

No dobrze, w Chinach niby byłam, bo swego czasu organizowałam wystawianie się na SIAL Szanghaj. Utyłam w czasie tego wyjazdu, chociaż niczego nie dało się na miejscu zjeść normalnie. Utyłam pewnie od zanieczyszczonego powietrza. W każdym razie dzięki temu wyjazdowi miałam najdłuższe urodziny w życiu, bo przypadły na powrót i różnica czasu dała mi 30 godzin na świętowanie. Byłyśmy w tym Szanghaju we trzy. Chciałam kupić winko dla wzniesienia toastu. Niestety nic nie rozumiałam z opisów na etykietach. Wreszcie z radością odkryłam butelkę z czerwonym płynem, pokrytą chińskimi hieroglifami, ale z wyraźną nazwą w alfabecie łacińskim - cabernet savignon – bierzemy! Miny nam zrzedły po pierwszym łyku. To najpewniej był cabernet savignon, ale z solidnym dodatkiem czosnku, cebuli i pietruszki. Obejrzałyśmy butelkę, faktycznie etykieta pokryta była wymyślnymi grafikami tych warzyw. Drugi kieliszek już tak nie woniał :)

Brama do szanghajskiego bazaru (2005)

Brama do szanghajskiego bazaru (2005)

Sporo jeszcze szczegółów zapamiętałam z miasta Szanghaj, choć przebywałam tam tylko 5 dni. A przed wyprawą oczywiście zapoznałam się z przewodnikiem. I faktycznie – w dominujących Carrefourach Chińczycy wieczorem robili zakupy w piżamach i kapciach – podobno to charakterystyczne dla szanghajczyków. I odpluwana flegma nie fruwała w powietrzu aż tak, jak w innych regionach. Aczkolwiek w taksówce na szybie oddzielającej pasażera od kierowcy było wyraźnie napisane po angielsku, że klient ma prawo żądać, żeby kierowca nie pluł w samochodzie. Co z tego, kiedy można to było łatwo obejść, odchrząkując przez otwarte okno… Dodatkowo, obok regulaminu, na tej szybie widniała reklama kliniki wydłużającej nogi z sugestywną fotografią pięknej Chinki przed i po.

Ruch

Ruch

Ponieważ nie byłyśmy w stanie dogadać się w restauracjach, z ulgą wstąpiłyśmy do KFC (zdecydowany zwycięzca vs. McDonald’s w Szanghaju). Jednak i tam jedzenie podobne do europejskiego przyprawione było zadziwiającymi mieszankami przypraw. No ale w restauracji przy Carrefourze na przykład, karta po angielsku, zamawiamy zupkę kitajską kapuścianą. Kelner przynosi talerze z wodą, w której pływa cały wielki liść kapusty, nazywanej u nas pekińską. Naciska guzik i otwierają się kontakty personalne w każdym stole. Talerz kładzie się na podgrzewaczu podłączonym do kontaktu, a potem tylko wyłów pałeczkami (albo podziel) ten liść i wychłeptaj płyn. Rewelacja.

Carrefour

Carrefour

Naprawdę dobrą kolację zjadłyśmy z konsulem polskim, kiedy dojechał Prezes z małżonką. Serwowano na niej dania chińskie i europejskie. Wtedy nie odważyłam się zjeść 100-dniowego jajka, czego dziś żałuję. Choć koleżanka mówiła, że żadna rewelacja. Wiecie, gotuje się jajko na twardo i na 100 dni zakupuje w ziemi. Białko robi się żółto-przeźroczyste, a żółtko przybiera kolory i wzory malachitu…

Kubuś silną marką jest

Kubuś silną marką jest

No i to nieodłączne targowanie się o wszystko. I dziwne pojęcie grzeczności. Kiedy pytasz o drogę, każdy ją wskaże, nawet jak nie ma zielonego pojęcia, gdzie znajduje się poszukiwany obiekt.

Negocjowałam w ostatnich tygodniach spory kontrakt z Chińczykami; przyznaję, że budził mocne wypieki u mnie i co najmniej lekkie u szefów. Sprawdziłam wszystko, co było do sprawdzenia, dałam do tłumaczenia nawet pięknie wykaligrafowany dokument rejestrowy firmy. Skupiłam się na grzecznościach, zapominając o chińskim targowaniu. Uratowała mnie jednak miłość do książek. Żeby lepiej zrozumieć chińską mentalność, wypożyczyłam w bibliotece książkę Zagubiony w Chinach J.Maartena Troosta. Rewelacyjnie oddane wrażenia Europejczyka (w zasadzie autor, Holender, mieszka w USA) w Państwie Środka. Nieraz uśmiałam się do łez. Książka w negocjacjach mi nie pomogła wprost, ale przypomniała o targowaniu się do upadłego. I zaczęłam przeszukiwać fora internetowe… Co należało zrobić od razu.

Polecam lekturę!

Polecam lekturę!

Otóż trafiłam na przypadek oszustwa kontraktowego. Chińczycy przygotowali bardzo profesjonalne zamówienie i wzór kontraktu. Potem z dziwną (stwierdzam to po czasie) łatwością zgodzili się na zmianę warunków płatności i sąd rozstrzygający. Zaprosili nas do Jinan na uroczyste podpisanie kontraktu, co ma być zgodne z ich kulturą. Otóż, proszę Państwa, jest to pierwszy punkt oszustwa. Skuszony wartością kontraktu Europejczyk jedzie do Chin, gdzie kwaterowany jest w hotelu poleconym przez kontrahenta, stołuje się w restauracji poleconej przez kontrahenta, a potem kontrahent mówi mu na ucho, że w Chinach obrazą byłoby nie wręczyć prezentu głównemu prezesowi. Rekomendacja prezentu za minimum 500 eur czeka. My nie zgodziliśmy się na wyjazd, czekała nas w takim razie jeszcze tylko formalność – kontrakt trzeba autoryzować u notariusza i przyjęte jest, że sprzedający pokrywa 50%. Ile to jest? ok. 1200 USD. Cóż znaczy ta suma wobec lukratywnej umowy? Ale czemu nie można odbić jej na pierwszej fakturze? No bo chińska kultura itd. Z tym ostatnim prawie uwierzyłam. Nikt o zdrowych zmysłach nie traciłby kilku tygodni na negocjację kontraktu, żeby zarobić tak mało. Czyżby? A skąd wiemy, z iloma firmami negocjują?

Ostatecznie utwierdziłam się w moich podejrzeniach, kiedy kurier nie był w stanie dostarczyć podpisanego kontraktu do potencjalnego klienta, a wskazany telefon był głuchy. Wyobraźcie sobie, że mimo tego Chińczyk do tej pory domaga się zapłaty za notariusza! Chyba byłam zbyt grzeczna na początku. Przy tym wszystkim negocjacje z Rosjanami to po prostu bajka. Oby tylko rublowi poprawiła się kondycja!

W Szanghaju na bazarze z handlującymi najlepiej radziła sobie nasza ówczesna dyrektor zakupów. Podawała 10% oferowanej ceny, a jeśli jej nie uzyskała, odwracała się na pięcie i odchodziła. Zawsze ją Chińczyk lub Chinka dogonili, nawet już w bramie wyjściowej. Choć podejrzewam, że te wszystkie portfele Chanel i chustki Burberry, które wtedy żywiołowo zakupiłyśmy, rozpadły się jej tak samo jak moje…

Zdjęcia moje


W białoruskim Mińsku

$
0
0

W Mińsku byłam na delegacji, więc fotografowałam tylko urywki. Mam jednak czyste sumienie, bo przez te 3 dni pracowałam non-stop, więc spisuję na świeżo wrażenia. Przyleciałam tu pierwszy raz w życiu. Ale to nieprawda. Bo byłam już wcześniej, jako nastolatka w latach 80-tych, kiedy to w nagrodę za zgodzenie się na przyjęcie funkcji przewodniczącej TPPR (nic się nie robiło oprócz składania kwiatów pod bratnimi pomnikami) dostałam wycieczkę do chylącego się ku upadkowi ZSRR. Wspominałam o tym w którymś poście. Oprócz mnie było kilkoro innych takich leserów. Ale każdy lubił język rosyjski i umiał w nim się porozumiewać, to był (słuszny) warunek. Tamten Mińsk pamiętam mało, w ogóle nie myślałam, że to Białoruś. Na granicy celniczka krzyczała, że nie wolno kamer wideo przemycać, a nam to w ogóle w głowie nie powstało. Widocznie czegoś się bali już, ale co do Białorusi nie mieli chyba czego. Było lato i obchody wyzwolenia Mińska, widzę teraz, że to musiało być 29.07. Nie było nigdzie prądu. To znaczy on był w jednym miejscu – na głównym placu, w postaci iluminacji. Czy to był Plac Niezależności?

Stacja metro im. Lenina

Stacja metro im. Lenina

Białorusini w tej końcówce lat 80-tych objawili mi się jako niezwykle serdeczni ludzie. Jakieś starsze (a może oni byli w tym wieku co ja teraz?) małżeństwo zaprosiło naszą grupkę do mieszkania, oczywiście od razu uprzedzili, że to pokątnie i żeby nie opowiadać. Mieszkanie mieli urządzone tak jak w przeciętnej PRL-owskiej rodzinie wtedy, z Rubinem na głównym miejscu, no może serwetek wyszywanych w domu było więcej. I oczywiście nie było prądu. Pytali nas wtedy o takie powszednie rzeczy, ile kosztuje cukier, ile kiełbasa, jakie procedury przechodziliśmy wjeżdżając. Normalni ludzie.

Myśmy byli wtedy durnowaci, fotografowaliśmy się z każdym Leninem pomnikowym, czując przez skórę, że te zdjęcia mogą być wkrótce historyczne.

Autobusem z lotniska

Autobusem z lotniska

Na rogatkach

Na rogatkach

Białoruś potem wiele razy krążyła wokół mnie. Oczywiście musiałam przez nią jeździć z Moskwy do Krakowa i z powrotem, co wspominam mile pod względem jakości autostrad białoruskich (niestety już podobno wprowadzają opłaty, turnikiety stanęły) i niemile z powodu granicy, ale, umówmy się, polscy pogranicznicy dają najbardziej popalić. Tak jakby każdy Polak jeżdżący na wschód był przemytnikiem tańszej benzyny i fajek. Poza tym kilkakrotnie byłam wysyłana w sprawach służbowych na Białoruś, dostawałam wizę, a potem przeszkodziła mgła balicka albo inne nagłe spotkanie i jechał ktoś inny.

Na dworcu

Na dworcu

I naprzeciwko dworca

I naprzeciwko dworca

Teraz poleciałam nastawiona na brak mgły i na sukces, a Mińsk powitał mnie mgliście i już nie tak chętnie jak kiedyś. Na białoruskim rynku są obecni wszyscy gracze i trwa walka o klienta. To jeden z niewielu ostatnich fajnych kąsków w Europie. W hotelu na śniadaniu przewijali się … Chińczycy. Dobili się oni co najmniej dziwnego dilu z baćką Aleksandrem. Po drodze z lotniska do miasta powstaje kompleks Kamiennyj.  Do powstałej tam fabryki chemikaliów i centrów logistycznych zostanie sprowadzone 40.000 chińskich pracowników…

Ciekawe skrzyżowanie

Ciekawe skrzyżowanie

Obawiając się korków i kosztów, postanowiłam poruszać się transportem miejskim. Z lotniska do hotelu Białoruś jechałam z przesiadką prawie 2 godziny. Taksówka jedzie godzinę, za to kosztuje ponad 100 zł w przeliczeniu. Właśnie, te przeliczniki. Już dawno odzwyczaiłam się od tylu zer. W Moskwie dla wygody odcinałam jedno zero (potem jeszcze dzieliłam na 2 i ceny zrobiły się przyjazne), tutaj dzieliłam przez 5.000 i ciągle upewniałam się w kalkulacjach korzystając z telefonicznego kalkulatora. Za 20 dolarów otrzymałam prawie 350.000 rubli białoruskich i nie mogłam pogodzić się z tym, że tak łatwo się je wydaje. Transport miejski, to prawda, jest niewiarygodnie tani, ok. 80 groszy za przejazd metrem czy autobusem. Polecam kupić kartę, na którą nabija się pożądaną liczbę przejazdów dowolnym środkiem komunikacji. Tylko nie nazywajcie jej Jediną, jak w Moskwie, bo automatycznie będą Was odsyłać do kas międzynarodowych. To po prostu karta miejska. Pokazałam pani w okienku moją niebieską Jediną kartę z Moskwy i się bardzo zdziwiła. Co ciekawe, oficjalna strona białoruskiego transportu też używa tej nazwy. Ale nikt jej nie zna.

"Jedinyj" bilet

„Jedinyj” bilet

METRO

Lekko zagubiona w metrze

 

Białorusini w autobusach są bardzo rozmowni, przynajmniej średnie i starsze pokolenie. Pierwszego dnia musiałam przesiąść się na metro, stacja Oktiabrskaja (Październikowa). Wiedziałam, że jest za GUMem, ale takiego przystanku nie było, więc poprosiłam zażywną panią o podpowiedź. -Aaa, to ty też, diewuszka, słyszałaś o tych akcjach promocyjnych w czwartki? Jakie ja tam ostatnio czapki i szale kupiłam… tu popłynęła wartka opowieść o wszelkich akcjach promocyjnych Mińska zakupowego. Trafiłam na Łowczynię Okazji. Sypała datami i wysokością rabatów jak z rękawa. Nie była to jednak zwykła Łowczyni, tylko Łowczyni Kulturalna. Wyjaśniła mi program darmowych biletów do kina. – Trzeba odstać jakieś 1,5 godziny w kolejce, ale potem – rozkosz! A najpiękniejsze filmy w tym programie to koreańskie. – Nigdy nie widziałam koreańskiego filmu. Łowczyni coś przeżuwała i dumała. – Diewuszka, ale wy to nie z Mińska? – spytała nagle i już spodziewałam się pytania o akcent.  - A po czym poznaliście?No bo każdy w Mińsku wie, gdzie GUM, odparła, pompując moje językowe ego do rozmiarów wielkiego balona. Faktycznie, w Mińsku, nie chwaląc się, wszyscy mieli akcent gorszy od majewo maskowskawo i wpadałam tylko na specyficznej leksyce.

GUM

GUM

I wielki MacDonald's

I wielki MacDonald’s

Stacja Oktiabrska przysporzyła mi trochę problemów, bo ona się wcale tak nie nazywa. Nazywa się Kastryczninskaja po białorusku i tylko taka wersja jest widoczna na schemacie metra. To prawda, że w Białorusi mówi się po rosyjsku, ale to wierutna bzdura, że ten język jest spychany przez władze na pobocze. Schemat metro, nazwy ulic, komunikaty w środkach transportu – wszystko to po białorusku, choć nawet młodzież nie mówi między sobą w tym języku. Zrozumiałam w końcu uwagę jednej rosyjskiej znajomej, że białoruski brzmi dla Rosjanina śmiesznie. To, zdaje się, tak jak czeski dla polskiego ucha. Wydawało mi się, że lektor w autobusie mówi, że drzwi się zapalają, zamiast zamykać się…

Dziwna ta literka m

Dziwna ta literka m

Generalnie byłam postrzegana przez Białorusinów klientów jako bohaterka, że korzystam z transportu miejskiego… Bo Mińsk to naprawdę duże miasto. Ulice są szerokie i na drugi brzeg trzeba przechodzić podziemnymi przejściami. Kilka razy pomyliłam przystanki (białoruskie nazwy) i moje nogi do dziś czują przebyte piechotą kilometry. Miałam to szczęście, że dojeżdżałam do każdej stacji przesiadkowej najbliższym autobusem nr 1. Jest to trasa turystyczna. Jeśli się dobrze trafi, to można śledzić ją na ekranie autobusowego telebimu, a lektorka opowiada, co właśnie mijamy. Po rosyjsku. Wszystko w białoruskiej stolicy jest bardzo nowoczesne. Wi-fi wszędzie (choć z ograniczeniami i szwankujący), a zamiast rozkładu jazdy na przystankach stoją elektroniczne tablice, z których można wyczytać, kiedy przyjedzie pożądany pojazd, a także, ile metrów jest do stacji innego rodzaju transportu.

Rzeka Switocz

Rzeka Switocz

Nie wiem, do czego porównać to miasto. Jest czyste, jest bezpiecznie, milicji mało (patrol stoi wieczorem przy wyjściu z podziemnego przejścia – dla mnie rewelacja), samochodów mało (szok, komentarz Białorusina: bo niewielu stać na auto), reklamy i witryny światowe, zabytki socjalistyczne sąsiadują z polskimi. Kiedy wjeżdżałam na rogatki z lotniska, pomyślałam – trochę jak Tiraspol. Ale nie, to europejska stolica, tylko po swojemu. Czytałam innych blogerów przed wyjazdem, dzielili Mińsk na socjalistyczny, historyczny i współczesny. Wg mnie miasto jedyne w swoim rodzaju, ale najważniejsze, że przyjazne dla odwiedzających. Choć tych faktycznie mało. W przeddzień powrotu pojechałam wieczorem obejrzeć choć jedno znamienite miejsce – katolicki Czerwony Kościół na Placu Niezależności. Potem miałam zamiar wstąpić do przesławnej sieci Lido i w końcu najeść się przesławnym białoruskim jedzeniem. Plac był zamglony i opustoszały, kościół – niewiarygodnie piękny w tej mgle. Weszłam do środka (to jest najlepsze w kościołach katolickich, że nie są zamknięte jak cerkwie na ogół), trwała msza w języku białoruskim. To był czwartek ok. 20.00, kościół zapełniony w 50% co najmniej.

Czerwony Kościół

Czerwony Kościół

tabl

Jedzenie. Nie wiem, co słyszeliście o białoruskim jedzeniu, że skażone, że kiepskie, że nie ma smaku. To wszystko bzdury. Najlepsza sguszczionka to właśnie białoruska (kupiłam puszkę w prezencie), sery są wspaniałe, kiełbasy suche podrażniają zmysły, a śmietana jest najprawdziwszą rozkoszą… Podczas hotelowych śniadań jadłam, ile wlezie. Przy okazji zauważyłam napis po rosyjsku i angielsku, który brzmiał tak: Wynoszenie jedzenia poza salę śniadaniową strogo wosprieszczieno! i po angielsku: Please do not take away food from the breakfast room. Bez wykrzyknika. Pierwszego dnia na śniadaniu stanęłam za młodym kelnerem, który właśnie wykładał jakieś makowe puddingi i mamrotał - blin, fak, blin. Nie powiedziałam nic, tylko patrzyłam. A ten rzekomo zahukany przez reżim mołodiec ok. 20 lat zwrócił się do mnie (zapewne z braku innych widzów) i powiedział – Diewuszka, a wy to by chcieli jeść takie świństwo? – Nu… nie bardzo wygląda.Właśnie, rozradował się, idę im powiedzieć na kuchni.

Seliodka z grzankami po-russki

Seliodka z grzankami po-russki

Czy zdziwicie się, jeśli powiem, że każdy bliżej poznany Białorusin okazywał się Polakiem w którymś tam pokoleniu? Otwarcie mówili, że nam zazdroszczą, że u nas lepiej, że demokracja itp. A jak zadawałam konkretne pytania, w czym lepszość, to okazywało się, że porównują średnią płacę. Faktycznie oprócz transportu miejskiego nic nie było tanie.

Wielbicieli bani tu nie brakuje

Wielbicieli bani tu nie brakuje

ban

Wiadomo, Mińsk nie Białoruś. – Diewuszka, wy pojedźcie w regiony. Grodno i drugije miasta, wy poczujecie się jak w domu. No bo to Polska kiedyś była, zachód, wiecie chyba? Tam biednie.

Wiem jedno. Muszę wrócić do tego ciekawego kraju. Prywatnie.

Myśli na Wszystkich Świętych i na katastrofę…

$
0
0

Październik dogorywa smutno i skomplikowanie.

Dziś rano rozbił się rosyjski samolot lecący z Sharm-el-Szejk do Petersburga. Zginęło ponad 200 osób, w tym 17 dzieci. Ja bardzo boję się latać, ale zawsze, kiedy widzę dzieci na pokładzie, robi mi się raźniej. Przecież Bóg nie może pozwolić, żeby zginęły te niewinne istoty, pocieszam się. A jednak… Czy to był atak terrorystyczny (podobno islamscy wojownicy nie mają rakiet takiego zasięgu, mimo że się przyznali), czy to była awaria airbusa, nieważne. Bardzo smutno.  Jako że mamy dobę życia przynajmniej połowicznego w Twiterze i Facebook’u, od razu opublikowano zdjęcia ofiar z ich profili i ich ostatnie wpisy. Wszystko na sprzedaż, ale na nasze własne życzenie.

angiel

Anioł na petersburskim lotnisku Pułkowo

Mam prawdziwą fobię samolotową, którą dość umiejętnie zwalczam, stosując środki psychiczne (rozmowa z samą sobą, zagadywanie sąsiada, zależnie od nastroju) i fizyczne (mam świetne rosyjskie tabletki, które snimajut czuwstwo stracha). Latam sporo, taka profesja eksportowa… Wmówiłam sobie na przykład, że nic mi się nie stanie, jeśli polecę LOTem (przeżyłam lądowanie w burzy w Warszawie, kiedy to zdenerwowane stewardessy podawały koniak wszystkim jak leci, niezależnie od klasy), jeśli polecę Aerofłotem międzynarodowo (bo podczas lotów rosyjskich miałam niejedne przygody, ale wierzę, że ruski pilot zawsze się wykręci) i jeśli polecę ukraińskim Aerosvitem (swego czasu dużo latałam, ale wiedziałam, że mają całkiem nową flotę). Przeżyłam wypadnięcie masek (z USA do Kanady, były niesamowite turbulencje), lądowania awaryjne, krążenie nad Zakopanem, bo w Krakowie burza i tym podobne.

Aerofłot

Aerofłot

Strachowi nie pomaga fakt, że mój skomplikowany ruski facet jest kontrolerem lotów w rosyjskiej centrali. Dzięki niemu wiem, że start potrafią zrobić nawet idioci, a z lądowaniem jest gorzej. I wiem z jego opowieści, jak czasem o włosek rozdzielane są samoloty w natłoku. Niebo nie jest jeszcze tak zakorkowane jak drogi, ale jest co najmniej zatłoczone. Zawód kontrolera lotów wykańcza.

Jutro Wszystkich Świętych. Postanowiłam już dziś pojechać na groby moich dwóch bliskich: Babci Lidy i Teścia. Jutro ma się wszystko świecić. Porę wybrałam zbyt późną i ledwo przebrnęłam przez mgłę. Na cmentarzach pełno ludzi, atmosfera niesamowita. Wszystko jedno, ukradną czy nie ukradną, dla moich ukochanych bliskich wybrałam najpiękniejsze chryzantemy. Przy okazji przypomniałam sobie, że w Rosji chryzantema jest normalnym kwiatem, niekoniecznie związanym ze Świętem Zmarłych. Można na przykład darować ją dziewczynie na przeprosiny. W Polsce byłoby to dziwne.

Ci z Egiptu lecieli do Petersburga. To takie miasto podobne do Krakowa, ale jeszcze częściej niż Kraków otulone mgłą i spowite deszczami. Ja w Pitrze (Piter – tak się mówi w Rosji) spotkałam poetkę, która pisała teksty dla zmarłej Żanny Friske. Bo to jest siostra jednego z kontrolerów. Wyobrażałam sobie jej luksusowe mieszkanie. Nic z tych rzeczy. Wynajmuje z narzeczonym lokum w sypiącej się kamienicy, ubikacja w jej mieszkaniu jest wytapetowana pocztówkami ze świata, a drzwi od lodówki ledwo się trzymają na jednym zawiasie. Katia i Aleksandr przygotowali na nasze spotkanie grę Kapelusz. Wkłada się do kapelusza lub czapki karteczki z pytaniem, potem się je losuje i odpowiada, a potem pisze i wrzuca swoje pytanie. Oni na mój przyjazd przygotowali pytania związane z Polską! A na lodówce czekał na mnie napis:

piter serce

Warto pojechać do Petersburga i powłóczyć się urokliwymi ulicami nad kanałami. Tylko nie zapominajcie parasola, nawet w lecie. Warto też odwiedzić w Petersburgu Marijskij Teatr. Ja kiedyś zawzięłam się w delegacji, że muszę, muszę chociaż raz wieczorem pójść na spektakl w tym historycznym przybytku. I zaciągnęłam koleżankę i kolegę z pracy na balet Czajkowskiego Śpiąca królewna (po rosyjsku Спящая красавциа). Kolega nie zamierzał wytrzymać bitych 3 godzin point i piruetów. Wyszedł po pierwszej przerwie, tłumacząc się, że go pachwiny bolą od patrzenia…

 

Paryż w Moskwie

$
0
0

Trafiłam na L-4 i chociaż nie mogę za długo siedzieć przed komputerem, to jednak korci, żeby coś pooglądać, przeczytać, napisać.

Miałam wypożyczoną cienką książeczkę z biblioteki, niejakiego Władimira Kaminera pt. Podróż do Trulali. Okazała się miłą i lekką lekturą. Co akapit pękałam ze śmiechu. Autor urodził się w ZSRR, ale już w roku 1990-tym uciekł do Niemiec, przez NRD. Wraca do czasów radzieckich prześmiewczo, ale i sentymentalnie. W książce opisuje swoje przygody podczas podróży po Europie, jako biednego młodego, ale żądnego wrażeń Rosjanina. Niejednokrotnie wplata wątki dotyczące realnych, znanych osób. Niektóre z nich zidentyfikowałam, na przykład pod nazwiskiem Limettowa łatwo odkryjemy pisarza Eduarda Limonowa. Humor Kaminer prezentuje specyficzny, na przykład zapalonemu niemieckiemu cykliście, który marzy o podróży rowerem na Syberię, zdecydowanie ten pomysł odradza, bo nie ma w Rosji ścieżek rowerowych prowadzących za Ural…

kaminer

Natrafiłam na fragment, w którym opisuje radziecki Paryż. Twierdzi, że w ZSRR, na południu, zbudowano miasto imitujące stolicę Francji, z urokliwymi kafejkami, sprzedawcami kasztanów i wieżą Eiffla. Osiedlonym tam agentów bezpieczeństwa nakazano mówić po francusku, chociaż dziwnym trafem umieli zawsze chociaż z sześć zdań po rosyjsku. Jesienią, kiedy mgły zasnuwały niebo, Paryż zmieniał się w Londyn. Wożono do tego fałszywego Paryża przodowników pracy, bo tak było taniej. Aż któregoś dnia zaplątał się tam amerykański dziennikarz, zrobił zdjęcia, które ukazały się w prasie zachodniej i Pariż zrównano z ziemią.

Opowieść niewątpliwie atrakcyjna, śmiem jednak twierdzić, że to czysty pisarski wymysł, stworzony na potrzeby czytelników, którzy każdą sensację o byłym imperium wchłoną bezkrytycznie. Owszem, były w ZSRR zamknięte strefy tylko dla cudzoziemców, w których warunki życia i otoczenie pozorowano na zachodnie. I tak Jałta udawała Lazurowe Wybrzeże, a w Petersburgu zagraniczny gość mógł poczuć się jak w Wenecji. Jednak – umówmy się – jakim cudem amerykański dziennikarz zaplątałby się gdzieś na południu w fałszywym Paryżu? Nie mówiąc już o tym, że internet polsko-, angielsko- czy rosyjskojęzyczny ani się zająknie o takim miejscu. Sam autor też oczywiście nie podaje żadnych źródeł.

3

Przeszukując sieć, natknęłam się jednak na bardzo ciekawy blog… modowy, prowadzony przez Rosjankę, w którym Paryż… w Moskwie został pięknie przedstawiony. Chodzi oczywiście o słynny pokaz Diora, który odbył się w stolicy ZSRR w 1959 roku. Wydarzenie jest znane, a zdjęcia pięknych modelek na tle szarzyzny ówczesnych radzieckich ulic publikowano niejeden raz.

55

49 (1)

81

39

42

Francja była zawsze w Rosji modna, za cara arystokracja lepiej mówiła po francusku niż po rosyjsku. Nic też dziwnego, że paryski dom mody jako pierwszy zakradł się za żelazną kurtynę.

Tygodnik Ogoniok poświęcił temu wydarzeniu wiele miejsca (podaję za blogiem, wolne tłumaczenie i skróty moje):

„10 czerwca dwanaście modelek pod dowództwem Yves Saint Laurenta przyleciało do Moskwy. Bagaż składający się z wielu waliz, zawierających ubrania, akcesoria, parasole, rękawiczki, czapeczki i buty, został ubezpieczony na 10 mln franków. Pokazy (14 w ciągu 5 dni) odwiedziło 11 tysięcy osób: wyższy członkowie KPZR, radziecka elita i przedstawiciele przemysłu odzieżowego.” Podobno w archiwach Domu Mody Dior do dziś przechowuje się instrukcję, którą Francuzi otrzymali przed wyjazdem:

- weźcie ze sobą papierosy, szminkę i kosmetyki

- bądźcie świadomi, że nie kupicie whisky

- nie róbcie zdjęć, w szczególności dzieciom, mostom, domom i obiektom wojskowym

- nigdy nie odmawiajcie pierwszego papierosa, którymi was poczęstują. To jedna z reguł uprzejmości.

- napiwek dla taksówkarza wynosi 10%, w innych sytuacjach napiwków się nie daje.

- modelki pod żadnym pozorem mają nie nosić spodni.

Żeńska widownia zauważała: „Dlaczego wełniane sukienki są tak bardzo wycięte? Na północy będzie nam za zimno, a na południu za gorąco. Czemu spódniczki takie krótkie? Grube i niskie będą w nich źle wyglądać. No i kto może pozwolić sobie na tiul ręcznie haftowany?”

O wysokich obcasach:  „Moda burżuazyjna wymaga, żeby kobieta miała zawsze przy sobie człowieka, pomagającego jej w chodzeniu.”

Organizatorzy pokazu dostali pozwolenie na spacer modelek po Moskwie, który uwiecznił Howard Sochurek z Life’a na słynnych kolorowych fotografiach. Modelki spacerowały w kostiumach Diora, więc budziły prawdziwą sensację. Szczególną zazdrość budziły wełniane rękawiczki, będące wówczas w deficycie.

x_b6972e3b

I tak moskwiczanie, a przede wszystkim moskwiczanki, mogły bezkarnie podziwiać Paryż na swoim podwórku. A modelki rozdawały przechodniom kwiaty i prezentowały rzadką rzecz: olśniewające uśmiechy.

 01200913model002

x_5677c09b

02447_orig (1)

x_240b540d

x_3978b4c0

x_086ab5fc

2447d__orig

0_24474_9cb9adbe_orig

0_24477_d0b88c58_orig

Zdjęcia i opis wydarzeń z pokazu za http://london-is-passion.blogspot.ru/

Moskwa-Mińsk-?

$
0
0

Tygodniowy pobyt Miszy w Polsce świętowaliśmy tak, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata. Bo też i nie wiadomo, co się za chwilę zdarzy. Sam przyjazd stał długo pod znakiem zapytania, bo kontrolerzy lotów podlegają ministerstwu obrony i muszą szczegółowo opowiadać się wewnętrznej służbie bezpieczeństwa z wszelkich swoich wyjazdów zagranicznych. Tym bardziej do kraju, który otwarcie prowokuje niedźwiedzia. Liczę jednak na polski zdrowy rozsądek i na to, że jeśli jakiś zbłąkany SU zaczepi na chwilę nasze niebo, nie zostanie od razu zestrzelony bez uprzedzenia…

Sytuacja jest coraz bardziej (nie)ciekawa i smutna. Posłowie rosyjskiej Dumy rozważają wprowadzenie wiz wyjazdowych dla obywateli Federacji. W trosce o ich bezpieczeństwo. Początkowo sądziliśmy, że to wygłup któregoś deputowanego na kacu, ale teraz już sami nie wiemy. W końcu policjantom już teraz kraju opuszczać nie wolno.

Miszę na Okęciu sprawdzano tak, jak Danutę Wałęsową po odbiorze nagrody Nobla. Do gołego. Mój Misza na terrorystę nie wygląda, cichy siwiejący blondynek z plecakiem pełnym książek. No ale wiadomo, że tacy są najbardziej podejrzani. Szczególnie, jeśli legitymują się złowieszczym rosyjskim paszportem, a ich książki napisano wrogą cyrylicą. - W jakim celu przybył pan do Polski? – Jadę do swojej ukochanej kobiety. Dziwne, bardzo dziwne. - A będziecie gdzieś jeździć poza Kraków? – Całkiem możliwe, mam wizę Schengen. – Proszę podać dokładny adres tej Polki. I tak wizja służb specjalnych, wdzierających się któregoś świtu do mojego domu, nabrała realnych kształtów…

Zastanawiam się, jak deputowani rosyjscy chcą egzekwować ewentualny zakaz podróży zagranicznych. Rosjanin, podobnie jak Polak, po wyrzuceniu przez drzwi zawsze znajdzie sposób na wejście przez okno. Pewnego razu nasz znajomy z Dmitrowa udał się na lotnisko Szeremietiewo, aby wylecieć na kongres do USA. Właściciele jego firmy (biznes lotniczy, rzecz jasna) pozostawali w sporze z władzami lotniska ze względu na jakieś nierozliczone faktury. I Sierioży oznajmiono w hali wylotów, że do USA nie wyleci. Nie trzeba było żadnych oficjalnych zakazów. Hozjain Szermietiewa podjął imperatorską decyzję. Narada telefoniczna z przyjaciółmi trwała kilkanaście minut. Siergiej bez żadnego kłócenia się (to takie rosyjskie i pragmatyczne) przejechał szybko na lotnisko Domodiedowo, skąd odleciał do Baku w Azerbejdżanie. Z Baku dostał się do Stambułu, a tam przepiękny odrzutowiec zabrał go do Nowego Jorku. Pozostawała sprawa urażonej dumy. Zemsta nastąpiła kilka dni później, kiedy Sierioża wrócił z Ameryki bezpośrednim rejsem prosto na Szeremietiewo.

Na razie na wszystkich ograniczeniach korzysta jak zwykle Białoruś, która jest z Rosją w unii celnej. Najpopularniejsza reklama ostatnich dni w sieci to białoruskie linie lotnicze, wabiące nieszczęsnych Rosjan tekstem: Dowieziemy was do krajów, z którymi kłóci się wasz prezydent. Moskwa-Mińsk-Tbilisi. Moskwa-Mińsk-Kijów. Moskwa-Mińsk-Kair. Moskwa-Mińsk-Stambuł. Która stolica następna?

mn(139)

Ruskie są wszędzie ;)

$
0
0

Powinnam już napisać post o Dziadku Mrozie, prawda? Pora odpowiednia, a ja nigdy nie napisałam żadnego artykułu o rosyjskim odpowiedniku Mikołaja, o rosyjskim Nowym Roku i o rosyjskim (prawosławnym) Bożym Narodzeniu. Spokojnie, na wszystko przyjdzie czas. O Dziadku Mrozie już wkrótce, a cóż mogłam zamieszczać o celebracji Świąt, skoro spędzaliśmy je do tej pory w Polsce, a w Sylwestra zawsze Misza pracował. Zamiast tego publikowałam jednak zawsze rewelacyjne, jeszcze radzieckie, przepisy.
Rewelacyjne radzieckie przepisy

W tym roku się to zmieni, o ile tylko nikt nie zabroni latać między Polską a Rosją, bo bilet już jest :) Bardzo jestem ciekawa, co przygotuje moja rosyjska teściowa i nie mogę się doczekać. Moja Mama zawsze bardzo przejmuje się świętami, sama kisi barszcz i lepi niezliczoną ilość niewiarygodnie cienkich uszek z grzybami. Na pierwszy przyjazd Miszy na Boże Narodzenie za bardzo się przejęła i barszczyk okazał się… musującym czerwonym szampanem. Ratowałyśmy sytuację: moim postnym żurkiem z Wielkiego Piątku, marynowanym śledziem opiekanym, kapustą z grzybami i sałatką winegret (w końcu popularną w Rosji), ale od tego czasu Misza ma jedno zdanie o kuchni polskiej: kwaśna!

Tymczasem ja jeszcze daleko od świątecznych przygotowań. Zima to sezon w mojej pracy i sezon podsumowujących podróży służbowych na nowo przejętych rynkach. W minionym grudniowym tygodniu zawitałam do RFN autem i pociągiem z uczuciem bezpieczeństwa i znalezienia się wśród swoich. Ale tego, co nastąpiło, nie przewidziałam w najśmielszych snach!

Jak wiadomo, polskie produkty świetnie sprzedają się na tzw. rynkach etnicznych za granicą, nie wyłączając Niemiec. Nie zdradzam szczególnej tajemnicy, że wiele spośród „etnicznych” firm założyli Rosjanie. I z takim właśnie partnerem spotkałam się. Mogłabym teraz napisać, że gdyby to był prawdziwy Niemiec, to nie czekałby na mnie na prowincjonalnym niemieckim dworcu po 20 w dzień powszedni i nie wziąłby mnie na ouzi do greckiej knajpy (którego zresztą nie wypiliśmy, bo niesmaczne). Ale to nieprawda. Mam świetnych przyjaciół i byłych partnerów biznesowych Niemców, którzy postąpiliby tak samo. Wszystko zależy od kontaktów i od ludzi. Ale…

Ale ta historia jest po prostu niewiarygodna.

Dla tych, którzy nie wiedzą: mój mąż urodził się w Syktywkarze, stolicy Republiki Komi w Rosji, skończył Akademię Lotniczą w Kirowogradzie jako szturman (coś w rodzaju drugiego pilota), początkowo latał i pilotował wiele samolotów, teraz pracuje jako kontroler lotów w Ogólnorosyjskim Centrum Kontroli Lotów.

I oto mój partner handlowy podwozi mnie do hotelu, rozmawiamy sobie pięknie po rosyjsku i pytam go, co robił w Rosji przed emigracją. A on: – Nie uwierzysz, ale byłem pilotem. – Przestań, ja ze środowiska lotniczego. Mój mąż jest ATC. – Tak, a jaką uczelnię ukończył? Bo ja Kirowogradskuju Lotnuju Akademiu. Przytkało mnie i głos odzyskałam dopiero przy (no, nie myślcie sobie, że przy wódce, to była podróż służbowa) wodzie mineralnej w restauracji. Opowiedziałam Andriejowi to i owo i widzę, że oczy mu się szklą. Wyszarpuje z portfela niemiecki dowód osobisty. – Smotri. A tam jak byk napisane: urodzony w Syktywkarze.

Misza potwierdza, że nazwisko Andrieja jest typowo komińskie (=z Republiki Komi). Sam w klasie miał dwóch takich, chociaż z Andriejem dzieli go różnica wieku, no i ten drugi wyemigrował. Ale nie, że uciekał… Miłość spotkał, na weselu przyjaciela. Russkaja Niemka albo niemiecka Russkaja urzekła go w wieku 25 lat i są razem do tej pory z 2 dzieci.

- A wiesz, Natasza, ten nasz główny boss czym się zajmował w ZSRR? Był wziętym dentystą. A patrz, jak umie firmą zarządzać u Niemców.

- No ale na pewno nie zgadniesz, czym zajmował się X, z którym współpracowałaś już wcześniej krótko w Moskwie!

- X. był dowódcą podwodnego okrętu Wojennej Rosyjskiej Marynarki ZSRRi.

Na drugi dzień po ciężkich negocjacjach, a przed pociągiem na lotnisko, z wielką chęcią poczułam się słabą kobietą oprowadzaną po głównej ulicy Hamburga. Notabene, uliczna orkiestra jakichś niezidentyfikowanych uchodźców zagrała „Podmoskownyje wiecziera”. I to było ukoronowanie tej przedświątecznej delegacji.

Wg Agencji Intertass oficjalna diaspora rosyjska to 30 mln ludzi.

Wg naszych polskich mediów diaspora polska to 18 mln ludzi.

A nam się zdaje, że rządzimy! :)

Viewing all 95 articles
Browse latest View live